Kiedy zaczęła się Twoja przygoda z kickboxingiem?
— Sportem interesowałem się, tak naprawdę, od zawsze. Któregoś razu mój dobry kumpel zapisał się na kick-boxing, ja trenowałem wtedy trochę karate i boks. Nie chciałem, żeby był lepszy ode mnie, więc też się zapisałem. Pamiętam pierwszy trening. Wybiegłem po nim z sali jak nowo narodzony i wiedziałem, że to jest to, co chcę w życiu robić. Nigdy wcześniej, i już nigdy później, nie miałem takiego uczucia. To było coś niesamowitego. Miałem wtedy 14 lat.
Pamiętasz swoją pierwszą walkę?
— Chyba od razu pojechaliśmy na Mistrzostwa Polski. Pierwsza moja walka była straszną porażką! Przegrałem. Nie byłem chyba jeszcze gotowy na to, żeby stanąć twarzą w twarz z przeciwnikiem na ringu.
Zniechęciłeś się?
— Jestem typem człowieka, którego porażki zawsze motywują. Do jeszcze większej pracy i do tego, by się doskonalić.
Ile lat trwa Twoja przygoda z kickboxingiem?
— 19?
Masz czasami ochotę odejść „na emeryturę”?
— Czasami mam dość, kiedy wchodzę na salę, idę biegać, czy mam cokolwiek zrobić związanego ze sportem. Ale to jest tylko pewien okres, kiedy być może jestem przemęczony, mam za dużo spraw na głowie, i nie mogę się z tym wszystkim uporać. Po jakimś czasie wraca werwa do treningów. To są ciężkie lata mojej pracy. To są tysiące albo miliony kilometrów, które przebiegłem i godzin, które spędziłem na sali gimnastycznej. Jak to często mawia moja mama, tylko ja wiem, ile ze swoją torbą, w której mam ochraniacz na głowę i rękawice, przeszedłem. Nawet kiedy przyjeżdżałem do niej na urlop, to zawsze ze sprzętem.
Ile lat trzeba trenować, żeby osiągnąć formę?
— To zależy, do czego się szykujemy, czy do walki zawodowej, czy do „amatorki”. Jeżeli już jesteśmy „roztrenowani”, potrzebujemy od 6 do 8 tygodni, żeby się przygotować do turnieju. I wtedy są to 2 treningi dziennie. Nie jest łatwo znaleźć na to czas i motywację. Motywacja to chyba najtrudniejsza rzecz w tym wszystkim.
Czy to, co robisz, w ogóle ma sens?
— Wszystko, co robimy, ma sens. Jak powiedział Krzysiek Sosnowski: „Sport jest nieodłącznym elementem wychowania”. Sport „wyprowadził” mnie na tę dobrą drogę życia i chyba wyszedłem na ludzi.
Czyli miałeś trudne momenty w życiu?
— Oczywiście jak chyba każdy. Miałem bardzo ciężkie dni. Wiele razy upadłem na twarz i chyba tylko dzięki temu, że uprawiałem sport, potrafiłem się podnieść, otrzepać i powiedzieć sobie: „Nic się nie stało”. Poprawić koronę i iść dalej.
Największe sukcesy?
— Chciałbym któregoś dnia móc powiedzieć: osiągnąłem już wszystko. Ale to chyba jeszcze nie czas, więc ruszam dalej w bój. Ciągle idę po wszystko.
Co się nie udało?
— Nie udało mi się utrzymać żadnego związku. Ponieważ praktycznie nigdy nie ma mnie w domu, więc wszystkie moje związki rozpadały się prędzej, czy później. Jestem też trochę ciężkim człowiekiem do współżycia. Zwyczajnie jestem uparty i często „mam focha”. Nie potrafię przyzwyczaić się w stu procentach do nikogo. Być może jeszcze nie trafiłem na tę jedyną, przy której chciałbym zostać? Może, jak na taką trafię, to wtedy będzie mój największy sukces.
Czyli to się wyklucza: sport i rodzina? Czy to jest raczej nieumiejętność pogodzenia tych dwóch rzeczy? Czy zawsze trzeba z czegoś zrezygnować?
— Oczywiście, że zawsze trzeba z czegoś zrezygnować. Może niekoniecznie z całości, ale na pewno z części. Trzeba iść na ugodę przede wszystkim. Ja do tej pory pędziłem za marzeniami, które oczywiście spełniam, ale wciąż czegoś mi brakuje. Brak mi tej drugiej osoby, która będzie dla mnie oparciem. Nie chcę wracać do pustego domu, chcę wracać do domu, w którym ktoś na mnie czeka.
Gdyby znalazła się ta druga osoba, to umiałbyś zrezygnować dla niej ze sportu?
– Trudne pytanie. Może z części tego, co robię tak, natomiast na pewno nie zrezygnuję z pasji, która ukształtowała mnie na takiego, jakim dziś jestem.
Gdybyś nie zajął się 19 lat temu sportem, co byś dzisiaj robił?
– Nie mam pojęcia : -) Kiedyś chciałem być chirurgiem, ale poszedłem w innym kierunku, choć w pewnym stopniu związany jestem z chirurgią, bo przy tym sporcie, który uprawiam, to dosyć często na chirurgii bywam.
Dzięki pasji zwiedziłeś kawał świata. Jaki kraj wywarł na Tobie największe wrażenie?
– Wszędzie jest fajnie tam, gdzie nas nie ma. Podróżuję dużo, naprawdę, nie tylko po Polsce, ale również po Europie. Najbardziej podoba mi się … w Polsce. Mieszkałem jakiś czas za granicą, ale Polska to mój dom. Jestem Polakiem i jestem tu sobą. Za granicą zawsze jesteśmy tylko obcokrajowcami.
Walki to zwycięstwa i sława. Sława pomaga czy przeszkadza?
– Nie uważam się za osobę sławną, ale też nie jestem zwykłym szarakiem. Nie przeszkadza mi to, wręcz przeciwnie. Mamy Fundację Sport Active, dzięki której pomagamy dzieciom. A wiadomo, że jak przyjdzie jakiś szarak do kogoś bardzo ważnego, żeby ten ktoś pomógł, to szarakowi raczej nie pomoże, ale osobie sławnej, jak Dariusz Michalczewski — już tak.
Kiedy stoisz na ringu to, co czujesz?
— „Dziś” po prostu wychodzę i robię swoje. Inaczej było przy tych pierwszych walkach. Adrenalina i strach. Raz człowiek był bardziej zmotywowany, raz mniej.
Raz człowiek lepiej przygotowany, raz gorzej, i to wpływało też na wynik walki.
Poważna kontuzja?
— Kiedyś w walce o Mistrzostwo Świata w ostatniej rundzie Słowak kopnął mnie w kolano i rozbił je. Walczyłem do końca na adrenalinie, ale potem trzy dni leżałem w łóżku. Nie dałem rady iść do lekarza, bo nie mogłem się dosłownie podnieść. Miałem nieliczne kontuzje, ale nigdy mojemu życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo.
A druga strona? Kogoś wywieźli na noszach?
— Kiedyś na turnieju zawodowym w K1 w Niemczech połamałem dla przeciwnika chyba trzy czy cztery żebra i zabrała go karetka. Walka została przerwana.
Od kiedy prowadzisz treningi kick-boxingu?
— Chyba od 4 lat.
Jest zainteresowanie tą dyscypliną sportu wśród młodych?
— Zainteresowanie jest, ale jest też dużo klubów, więc ci ludzie się po nich rozchodzą. W samym Ełku są chyba 4 sekcje. Miałem paru uczniów, którzy odnosili niemałe sukcesy, tylko nie mieli w sobie takiej zajadłości, jak ja. Nie potrafili postawić wszystkiego na jedną kartę. Może to i dobrze. Nie wiem, czy bym chciał, żeby poszli moją drogą, bo moja droga wcale nie była łatwa.
Jesteś szczęśliwy?
— Pojęcie względne. Co znaczy być szczęśliwym? Może jak przystopuję któregoś razu, usiądę i zastanowię się nad tym, to będę mógł Ci odpowiedzieć na to pytanie. Na razie sam nie wiem.
Co będziesz robił za 10 lat?
— Wygram w totolotka i kupię sobie dom, w którym będę miał z 1000 albo i 2000 książek, i będę czytał je od rana do nocy.
Ukryta pasja?
— Lubię czytać, tylko rzadko mam na to czas. Jeśli mam coś do czytania i nie dzwoni telefon, i nie muszę iść na trening, ani do pracy, to chwytam za książkę i oddalam się z tego świata, w inny. To taka moja ucieczka trochę.
Jakiego Łukasza nie zna nikt?
— Zawsze marzyłem o podróży dookoła świata. Kiedyś pojadę.
Dziękuję za rozmowę.
Agnieszka Czarnecka
1 Comment
Wspaniały człowiek i kumpel 🙂
Comments are closed.