Nie trzeba pisać manifestu. Czasem wystarczy żart, ironiczny wpis, albo niewinne pytanie: „A może obie strony mają trochę racji?”, i już.
W ciągu kilku minut pojawia się komentarzowy ogień artyleryjski, pełen emocji, obelg i wielkich słów o zdradzie narodu.
Polityka jako religia
W polskim internecie polityka przestała być tematem dyskusji. Stała się wyznaniem wiary.
Nie wspierasz partii — ty do niej należysz sercem i duszą.
Nie dyskutujesz — ty nawracasz niewiernych.
Każda krytyka „naszych” odbierana jest jak bluźnierstwo, a każda pochwała „tamtych” — jak zdrada stanu. To już nie spór o idee, tylko rytuał lojalności. I to rytuał, w którym emocje zawsze wygrywają z rozumem.
Psychologowie społeczni nazywają to polaryzacją emocjonalną.
To moment, w którym nie liczy się już program, argument, ani fakt — tylko przynależność plemienna.
Jak mówi prof. Michał Bilewicz z UW, „dla wielu Polaków przynależność polityczna stała się częścią tożsamości. Kiedy ktoś krytykuje naszą partię, czujemy się, jakby krytykował nas samych”.
Efekt? Zamiast rozmowy mamy rytualny taniec nienawiści.
Każdy post to nowy rozdział w narodowej epopei „my kontra oni”.
Polska sekcja komentarzy — nowe pole bitwy
Kiedyś mówiło się, że polityka dzieli rodziny przy świątecznym stole.
Dziś dzieli przycisk „Lubię to”.
W mediach społecznościowych nie ma już miejsca na neutralność.
Każde „nie mam zdania” jest odbierane jak kapitulacja, a każdy żart — jak prowokacja.
Internet miał być przestrzenią wolności, ale stał się laboratorium społecznych emocji, w którym gniew i oburzenie klikają się najlepiej.
Algorytmy robią swoje: im więcej reakcji, tym większy zasięg. Im większy zasięg, tym więcej ludzi wciągniętych w konflikt.
To nie przypadek, że posty polityczne dominują w trendach — to paliwo dla systemu, który żywi się naszymi emocjami.
Politycy nie muszą się już starać
Największy paradoks?
Ta niekończąca się wojna w komentarzach jest dokładnie tym, czego chcą politycy.
Nie muszą przekonywać do swoich racji, nie muszą już nawet mówić nic nowego. Wystarczy, że utrzymają emocje na wysokim poziomie — a społeczeństwo samo zadba o resztę.
Jak zauważa dr hab. Anna Materska-Sosnowska, politolożka z Uniwersytetu Warszawskiego:
„Współczesna polityka nie polega już na rywalizacji programów. To zarządzanie emocjami wyborców”.
Polaryzacja stała się najtańszą kampanią wyborczą w historii.
Nie trzeba billboardów ani spotów. Wystarczy kilka prowokacyjnych wypowiedzi w mediach i komentarze ruszają same.
Czasem lepiej przewinąć niż odpowiedzieć
W świecie, gdzie każdy ma mikrofon, najtrudniejsze stało się… zamilknąć.
Bo nie chodzi o to, żeby przestać mówić o polityce. Chodzi o to, żeby przestać się nienawidzić z jej powodu.
Nie musimy być po żadnej stronie, żeby mieć zdanie.
Nie musimy krzyczeć, żeby mieć rację.
A jeśli już ktoś naprawdę czuje potrzebę walki, może lepiej spróbować w realu zmienić coś na lepsze, zamiast toczyć internetowe wojny o partie, które nawet nie wiedzą o naszym istnieniu.
Bo w tej batalii o komentarze nikt nie wygra.
A politycy, jak zawsze, będą się śmiać ostatni.
Pojdę Boso







