Nie sposób przejść obojętnie wobec sylwestrowego szaleństwa pod kebabem „Prince”. Przez kilka dni nasze miasto gościło na czołówkach krajowych serwisów informacyjnych i raczej nie jest to powód do chwały.
Budowany od kilku lat wizerunek Ełku jako miasta ludzi otwartych roztrzaskał się z wielkim hukiem. Zabiegi włodarzy ełckiego ratusza o promocję produktu pod nazwą „Ełk” jako krainy dziewiczej przyrody, ciekawej historii i architektury z widokami na rozwój ekonomiczny i społeczny legły w gruzach sylwestrowej nocy 2017 roku. W medialnych przekazach serwowanych przez ogólnopolskie radio, prasę, telewizję oraz media elektroniczne lokalna społeczność jawiła się jako zbieranina agresywnych chuliganów, rasistów i ksenofobów, szermująca określeniem „ciapaty” niosącym w sobie ładunek protekcjonalnej pogardy wobec cudzoziemców o innym kolorze skóry.
Ksenofobia to niechęć, wrogość, lęk wobec obcych, przesadne wyrażanie wobec nich niechęci. Paradoks tego, iż trafiliśmy do takiej szufladki, polega na tym, iż śmiało możemy mówić o Ełku jako przykładzie społeczności wielokulturowej. Wystarczy udać się w słoneczne niedzielne popołudnie do Parku Solidarności i usiąść na ławce koło fontanny. Grupki Romów czują się tam jak u siebie, nikomu raczej nie wadzą, nie ma wobec nich agresji, nikt nie wzywa do pogromów. Nie ma jakieś wzajemnej miłości, ale potrafimy się akceptować i chyba szanować.
— Romowie to zwykle dobrzy sąsiedzi — taką opinię można usłyszeć od mieszkańców kamienic przy ulicy Orzeszkowej. — Różnią się swoją kulturą i zwyczajami, ale nie jest to jakaś przepaść. Poza tym ich dzieci podlegają szkolnemu obowiązkowi i one już o wiele łatwiej się integrują.
W analizach zamieszek pod kebabem umyka fakt pozornie odległy od tematu — silny w naszym mieście ruch kibicowski, który po połączeniu się Mazura Ełk z Płomieniem Ełk w nowy twór pod nazwą MKS Ełk został niejako sierotą.
Sierotą, gdyż nowy klub nie jest już Mazurem. Efekt to brak tzw. szalikowców na meczach MKS-u. Może jest to rozumowanie trochę uproszczone, ale kiedy pojawiła się okazja do pohasania, to kibice wzięli sprawy w swoje ręce i pokazali, kto w tym mieście „rządzi”. Wojna tłumu przed kebabem z policją miała przecież wszelkie znamiona awantury, jaka towarzyszy meczom piłkarskim. Ten sam schemat i struktura, te same hasła i slogany.
Innym ciekawym wątkiem jest rola w tych wydarzeniach mediów społecznościowych. Nie ulega wątpliwości, iż szybkie skrzyknięcie się demonstrantów pod kebabem „Prince” było możliwe właśnie dzięki tej formie komunikacji. W sieci poszła informacja, iż „ciapaty zadźgał nożem Polaka” i zawrzało. Smutne jest, iż do zaognienia sytuacji i rozprzestrzenienia się tego newsa przyczyniali się ludzie, którzy aspirują do roli przewodników lokalnej społeczności z ambicjami do najwyższych stanowisk w ełckim ratuszu. Smutny był też widok zaciśniętej z nienawiści twarzy jednego z ełckich radnych powiatowych, którą wśród tłumu pod barem uchwyciły kamery ogólnopolskich telewizji.
Poważny paradoks całego nieszczęścia to zadziwiająca wręcz giętkość światopoglądowa zwolenników prawicowego spojrzenia na życie społeczne.
Ileż to razy spotkamy się z zachwalaniem i wręcz wezwaniami do zalegalizowania posiadania w naszym kraju broni. Argumentem są Stany Zjednoczone, gdzie szczęśliwiec, który posiada broń, może dzięki niej uchronić siebie i rodzinę przed niechciany intruzem, który go zaatakuje, wtargnie na teren domu lub posesji. Wszystko w imię świętego prawa własności. Jednak, czy w takiej perspektywie to właściciel baru z kebabem nie stał się ofiarą ze strony Polaka, czy też Polaków? Czy, jeśli sytuacja miałaby miejsce w Stanach Zjednoczonych, nieuzasadnione byłoby użycie broni wobec kogoś, kto narusza własność? Nic z tych rzeczy! Okazuje się, że wobec postawienia i wyważenia dwóch wartości — własność i cudzoziemiec, to ta pierwsza przegrywa. Innymi słowy, cudzoziemca, który pracuje uczciwie w Polsce, płaci podatki i składki na ZUS, to nie dotyczy.
Przynajmniej od października ubiegłego roku często mamy wrażenie, że do Ełku zjechali bohaterowie powieści Michaiła Bułhakowa „Mistrz i Małgorzata” z Wolandem i jego trupą na czele i zaczęli w naszym spokojnym dotychczas mieście swoje iście diabelskie przedstawienie. Najpierw z kapelusza wyciągnięty został Zbigniew Stonoga ze swoimi rewelacjami dotyczącymi ełckiej Caritas. Niedługo potem jakaś niewidzialna ręka dokonała zniszczeń na komunalnym cmentarzu na ogromną, wręcz skalę. Kiedy wszystko wracało już do normy i trwały sylwestrowe zabawy, w amok wpadł kucharz w barze z kebabem, wybiegł z nożem i zabił 21-letniego Daniela. To, co nastąpiło potem, wyglądało na akt IV tej inscenizacji …