Czynienie dobra to za mało – jak nie być „superbohaterem od krawężnika”

Bycie radnym – brzmi jak misja. Ludzie patrzą na ciebie z nadzieją w oczach, wierząc, że oto ty, człowiek z plakatu, naprawisz im drogę, załatwisz lampę na ulicy i może jeszcze posprzątasz po psie sąsiada. I tak właśnie rodzi się legenda lokalnego superbohatera, który z wielkim zapałem „czyni dobro". Tylko że superbohaterstwo w polityce lokalnej to często droga donikąd. Bo – uwaga – czynienie dobra nie czyni z ciebie dobrego radnego.
reklama

Od wielkiej polityki do naprawy ławki
Zacznijmy od scenariusza, który wszyscy znamy. Radny staje się radnym, bo „chce pomagać ludziom”. Piękna idea, prawda? I tak rusza w teren – a to naprawi ławkę w parku, a to uratuje seniora przed krzywą kostką brukową. Jeszcze dorzuci trochę interwencji w sprawie wiaty przystankowej i voilà! Lokalna społeczność jest w ekstazie. „To jest nasz człowiek! Dobry, uczynny, zawsze pomoże!”

Ale chwila. Czy naprawdę o to chodzi? Radny to przecież nie złota rączka, która w wolnym czasie rozwiązuje nasze codzienne problemy. To ktoś, kto powinien myśleć strategicznie i działać na rzecz całej społeczności. Tymczasem wielu radnych tkwi w roli „dobrego wujka”, który wprawdzie pomoże z drobiazgami, ale zupełnie pomija większy obraz.

Krawężnik – to jest to!
Mistrzowie lokalnej polityki często działają według jednego klucza: robić rzeczy widoczne i szybkie do załatwienia. Remontujesz chodnik na jednej ulicy? Super. Organizujesz spotkanie mieszkańców w sprawie koszy na śmieci? Brawo. Wiesz, że na tych drobiazgach można zbić niezły kapitał polityczny? Pewnie, że wiesz! Przecież mieszkańcy i tak nie zauważą, że w międzyczasie głosujesz za budżetem, który na dekady zadłuży gminę.

Dobry człowiek to jeszcze niedobry radny
Radny-„dobry człowiek” przypomina czasem kogoś, kto rozdaje lizaki dzieciom na placu zabaw. Fajnie, miło, każdy zadowolony. Ale gdyby ktoś zapytał, czy ten sam radny wie, jak zaplanować rozwój edukacji w gminie albo rozwiązać problem smogu, to często słyszymy wymowne: „Cóż, to sprawa na później. Teraz mamy ważniejsze rzeczy – ławkę trzeba pomalować!”

I tak właśnie zaczyna się problem. Bo radny powinien być kimś więcej niż lokalnym bohaterem od krawężnika. Potrzebne są kompetencje: umiejętność analizowania budżetu, podejmowania trudnych decyzji i patrzenia na całość problemów społeczności, a nie tylko na te, które dają szybką popularność.

Wybory na misia roku
Problem leży też w oczekiwaniach wyborców. Wielu mieszkańców chce, by radny był po prostu „swój chłop”. Ktoś, kto przyjdzie, posłucha, pokiwa głową, coś tam załatwi. „Dobry radny to ten, co pomoże, a nie ten, co mądrzy się na sesji!” – powtarzają. Tymczasem to właśnie na tych „mądrzeniach” buduje się strategię dla całej gminy. Ale kogo to obchodzi? Ważne, żeby było komu zadzwonić, gdy pod oknem za mało świeci latarnia.

Superbohater kontra rzeczywistość
Radny, który chce tylko „czynić dobro”, nie rozwiąże największych problemów społeczności. Bo tu potrzeba decyzji, które często są niewidoczne i nieprzyjemne. Jak wytłumaczyć wyborcom, że zamiast remontu jednej ulicy trzeba inwestować w większy projekt, który przyniesie efekty za 10 lat? Kto będzie klaskał, gdy radny postawi na ekologiczne rozwiązania, które wymagają wyrzeczeń?

A przecież właśnie tym powinien być dobry radny – liderem, który podejmuje decyzje strategiczne, a nie tylko „łatwe do polubienia”. Bo ostatecznie nie chodzi o to, żeby wyremontować ławkę, tylko żeby ludziom żyło się lepiej – i to nie na chwilę, ale na dłuższą metę.

Kogo chcemy wybierać?
Jeśli chcemy radnych, którzy skupiają się wyłącznie na małych gestach, to takich dostajemy. Radnych-superbohaterów od krawężnika, którzy zbierają punkty popularności za każdą wywalczoną lampę. Ale jeśli zależy nam na przyszłości, potrzebujemy ludzi, którzy nie boją się patrzeć szerzej i działać w sposób mniej spektakularny, ale bardziej przemyślany.

Więc zastanów się, czy chcesz radnego, który rozdaje lizaki i naprawia ławki, czy kogoś, kto zbuduje nowy park? Bo jedno i drugie nie zawsze idzie w parze.