Kim jest człowiek, który umie przywitać śmierć, który daje dawno zgasłą nadzieję na życie, te tam, w nieznanym świecie. O silnej jak stal psychice. Człowiek spod wody — nurek do zadań specjalnych — Maciej Rokus – szef Grupy Specjalnej Płetwonurków RP.
W szkole średnio przykładał się do nauki. Dużo czasu spędzał na basenach i akwenach. Ale w takich miejscach, gdzie ćwiczenia odbywały się dla brygad antyterrorystycznych. Brał udział w różnych zawodach. Przeszedł długą drogę, aby dziś być w miejscu, w którym jest i …dalej idzie.
— Matka chciała, żebym poszedł na Akademię Ekonomiczną. Nie bardzo mi to leżało, nawet zdziwiłem się, że zdałem egzamin, i ja, ten pierwszy rok na tej akademii naprawdę się starałem. Ale i tak cały czas myślałem o wodzie. Na drugim roku już zacząłem myśleć o wyjazdach i ucieczce nad wodę. Wiesz, zaginięcia, poszukiwania, te sprawy, już byłem w to zaangażowany. Ciągle ciągnęło mnie do wody i cały czas gdzieś mnie intrygowały nierozwiązane sprawy. Zacząłem nurkować już jako młody człowiek. Realizowałam się pod kątem pracy nurka. Ćwiczyłem, ile czasu jestem wstanie wytrzymać z zatrzymanym oddechem pod wodą.
Rzuciłeś naukę?
— Nie, na akademii poznałem dziewczynę, która wzięła mnie w cugle. Udało mi się skończyć tę szkołę. I szczerze powiem, to uczyłem się dla niej. Nawet miałam średnią z tych studiów 4,7. Sam tym byłem zaskoczony (śmiech). Ale okazało się, że te poszukiwania, współpraca z sądami, prokuraturą, z policją to to, czym ciągle byłem zajęty.
Szkoła życia?
— Chodziłem więc z tą swoją „pracą” do prokuratorów czy policji, ale nie traktowano mnie poważnie. Krótko mówiąc, mogli robić ze mną co chcieli. Zwykły nurek nie miał przełożenia na pewne sprawy. Postanowiłam więc się pouczyć. Myślałem… nawet dla samych papierów. Chciałem po prostu mieć kwit. Będą papiery, będą mnie inaczej traktować. Postanowiłam więc podjąć studia na Uniwersytecie Śląskim. To było zarządzanie sytuacją kryzysową, zarządzanie bezpieczeństwem. Te studia bardzo mnie interesowały, ukończyłem je z wynikiem bardzo dobrym. Potem zaproponowano mi studia na Uniwersytecie Jagiellońskim i tam ukończyłem prawo dowodowe, a to już poważniejsza sprawa.
Cios za ciosem i szansa na jeszcze więcej
— Mimo wszystko miałem niedosyt, czegoś mi brakowało. Cały czas gdzieś tam we mnie tkwiła Akademia Marynarki Wojennej. Trochę żałowałem, że nie zacząłem studiować bezpośrednio na tej akademii.
Pewnego dnia zadzwonił do mnie pewien Komandor i powiedział: słuchaj, czy chcesz przyjść na akademię. Mimo że miałem daleko, postanowiłem pójść za ciosem, złożyłem papiery i zostałem przyjęty. I znowu podjąłem naukę … Tam ukończyłem studia na Wydziale Nawigacji i Uzbrojenia Okrętowego na kierunku Hydrografia, z wynikiem bardzo dobrym.
W trakcie nauki zmarł mój promotor. Śp. kmdr por. dr inż. Dariusz Szulc, z którym razem pracowaliśmy przy białym szkwale. Razem oddawaliśmy ciała rodzinom. Niestety, na mojej obronie już się nie pojawił i trochę mnie to dobiło. Kmdr dr hab. inż. Mariusz Wąż profesor AMW, wspaniały człowiek, zaprosił mnie żebym prowadził zajęcia na akademii.
Uznałem to za ciekawą propozycję i pomyślałam, że spróbuję. Te zajęcia prowadzę do dziś.
Kończę także studia na Uniwersytecie Warszawskim, Archeologię Podwodną, została mi tylko obrona.
Szkoła szkołą, a praktyka, poszukiwania, sprawy trudne?
— Co do spraw poszukiwawczych, to są to prace trudne. Tak jak ta w Ełku. Wiesz, to jest tak, że dostajesz jakąś informację i rozważasz, i jedziesz.
Jednak najczęściej dostają sprawę z prokuratury, bo jestem także biegłym sądowym, prawdopodobnie jedynym w Polsce, z zakresu prowadzenia eksperymentu procesowego np. pod kątem jak doszło do śmierci wodzie, później prowadzenie badań z zastosowaniem urządzeń hydroakustycznych, nawigacyjnych i nurków zawodowych oraz poszukiwania osób na obszarach trudno dostępnych, itp. Byłem też w biegłym dla rodziny Ewy Tylman.
Czy przeraża tyle śmierci wokół ciebie?
— Te prace, te poszukiwania czy rozwikłanie tak trudnych spraw, to są zagadki, w których brakuje części układanki. Wiesz, to są sprawy trudne, które nie pozostają dla mnie bez znaczenia. Mogę sobie wmawiać, że tak nie jest, natomiast gdzieś to tkwi we mnie, tu w środku. Nie mam znieczulicy, do każdej sprawy podchodzę indywidualnie.
Śmierć, można się do niej przyzwyczaić?
— Przyzwyczaić się do tragedii jest bardzo ciężko, musiałbym być chyba psychopatą. Ja to po prostu znoszę tzn. radzę sobie z tym sam. Czasami tłumaczę sobie, … wiesz takie trudne momenty, to takie nasze czarne Victorie, tak bym to nazwał. To jakieś niby zwycięstwo zawodowe, znalezienie kogoś np. po 12 czy 15 latach. Na przykład, wtedy kiedy oddawałem matce syna. Ona czekała na tego zaginionego syna 7 lat. Zmarła na raka po trzech miesiącach, po tym jak wydobyliśmy z wody jego ciało.
Czy pod wodą musi pracować wyobraźnia?
— Cała moja grupa to są wybrani ludzie, a dokładnie wybrani z wybranych. To osoby o silnej konstrukcji psychicznej. Ale i ludzie, którzy nie mają zbyt wielu bliskich wokół siebie, po to, aby mogli wyjechać w każdej chwili np. trzy cztery miesiące muszą być poza domem a czasami nawet pół roku. To ludzie z misją. Pracują ze mną osoby, które mają wysoki iloraz inteligencji i ogromną wyobraźnię, i intuicję. Musimy wierzyć w to co robimy. W moim zespole nie ma miejsca dla przypadkowych osób.
Każdy z nich ma coś w sobie wyjątkowego, na czym się zna najlepiej. W naszej grupie jest tak, że każdy każdego musi zastąpić i może go zastąpić. W zależności też od sytuacji dobieram sobie ludzi o różnych specjalizacjach, po to, żebyśmy byli skuteczni i przede wszystkim zależy mi na tym, abyśmy nie narażali własnego życia.
Jak to było w przypadku Ełku? Dostajesz sygnał, że 6/7 lat temu zaginął tutaj młody chłopak. Prawdopodobnie „zabrała go woda” i co?
— Tak jak mówiłem, najczęściej dostaję sprawy z sądu lub prokuratury, ale i czasami od rodzin, tak było też w Ełku. Zostałem poproszony o pomoc i przyjechałem.
Miałem też przypadek z Gustawem Markiem Brzezinem. Opowiedział mi o chłopaku, który dla matki popłyną łodzią po drewno i już z tej wyprawy nigdy nie wrócił. Po prostu zaginął. Łódki wtedy też nie znaleziono, jedyne co znaleziono to kilka klocków drewna i wiosła i, to było wszystko i było to 10 lat temu. A ja mówię mu, znajdę ciało, ale proszę mi napisać faks. Brzezin uśmiechnął się, może nawet trochę ironicznie, … bo wiesz po 10 latach, chyba sam w to nie wierzył. No i dostałem ten faks, i woziłem go ze sobą w samochodzie, i czekałam na jakiś dziwny moment, żeby właśnie wtedy tam pojechać. Intuicja, że to właśnie już, żebym zaczął szukać. I pojechaliśmy. Do Zwierzewa nad jezioro Szeląg Wielki.
Co wtedy mówisz tym czekającym matkom, które schowały gdzieś na dnie swego serca ból i nadzieję. Zjawiasz się, przypominasz o wszystkim i dajesz wiarę. Czy jest tak, że są to ludzie już pogodzeni z losem?
— Polacy są bardzo rodzinni i oni zawsze chcą odnaleźć swoją rodzinę i swoich bliskich, a szczególnie matki. Nie spotkałam jeszcze takiej, która jest z tym pogodzona. Polacy bardzo kochają swoich bliskich, powiedziałbym nawet do szaleństwa. Ten ból oczekiwania na jakąkolwiek wiadomość chyba nigdy nie mija. Nie przestają, czekają ciągle. Zawsze chcą poznać prawdę, czyli co się wydarzyło z moją bliską osobą, gdzie teraz jest. Ale przede wszystkim chcą potwierdzenia tego, że faktycznie taka osoba nie żyje.
Kiedy dzwonisz i mówisz: odnajdę pani dziecko…
— Takich rzeczy nie mówię przez telefon. Przychodzę do domu lub się z tymi ludźmi spotykam, siadam, rozmawiam. Staram się rozluźnić atmosferę. Ja wiem, że to są sprawy przykre, przedstawiam tę sytuację i czasami namawiam żebyśmy jednak spróbowali. Często jest tak, że jednak dajemy ludziom od nowa nadzieję, że wrócimy im ich bliskich.
Ta w Ełku, to sprawa bardzo trudna. Po poznaniu historii poznałem całą dokumentację i spotkałem się z komendantem policji, który był dla mnie bardzo przychylny. Potem odbyłem rozmowę z szefem wydziału kryminalnego i …wyszedłem szczęśliwy, bo przede wszystkim miałem punkt zaczepienia.
Na podstawie wypowiedzi z policji przygotowałam plan, który okazał się trafny. Pracy było bardzo dużo, bo trzeba było w tej sytuacji przeczesać całe jezioro, czyli przed mostem, za mostem, przy zamku, w mieście, wszystko. Zapewniono nam tu w Ełku też opiekę. Bardzo przyjemny okazał się prezydent miasta, duże podziękowania Wojciechowi Kossakowskiemu i panu staroście. Naprawdę w Ełku są fajni ludzie, bo dla nas zapewnienie tego całego socjalu jest bardzo ważne, bo to jest podstawa, żebyśmy mogli w ogóle tutaj przebywać. Oni nam to zapewnili, ten byt tutaj, podczas poszukiwań. Nie czuliśmy się w twoim mieście samotni. Dziękuję także za zaufanie rodzinie Łukasza.
Jak powiedziałeś to rodzinie Łukasza, jak to zostało przyjęte?
— Zadzwoniłem do nich dzień wcześniej przed wydobyciem ciała. Już mieliśmy namierzone obiekty o cechach geometrycznych przypominających do złudzenia ludzkie ciała do weryfikacji, więc nie poszedłem tam w ciemno. To nie była łatwa sprawa. Powiedziałam im to co mi serce dyktowało. Czy mi w to wierzyli, czy nie – zostawiam to dla siebie, ale byli dla mnie bardzo wyrozumiali.
Jego matka dała mi ażur po to, żeby zawinąć ciało. Przygotowała go osobiście, zresztą każdą matkę o to proszę. Cała tragedia jest w tym, że ta czarna Victoria polega na tym, że się odnajduje ciała. Ale najtrudniejsze do zniesienia jest to, kiedy matka poprosi nas żebyśmy poszli z nią i odwrócili do niej twarzą ciało syna, bo chce z nim porozmawiać.
Są dla ciebie momenty nie do wytrzymania?
— No, to jest właśnie taki i jeden z najcięższych momentów, kiedy matka żegna się ze swoim dzieckiem. Jest to dla mnie bardzo trudne. Czasami przy takich sytuacjach lecą łzy.
Pamiętam, kiedy oddawałem ciało takiej studentki, która popełniła samobójstwo i matka nas poprosiła żebyśmy tylko my ją odnaleźli, to była specjalna prośba. Ona napisała list pożegnalny i jak ją odnaleźliśmy, malutką, szczuplutką — to tak, wtedy nie wytrzymałem. Też wtedy jak się matka z synem żegnała, taka w podeszłym wieku kobieta, to wtedy też poleciały mi łzy i było to dla mnie ogromnym ciosem.
Są sprawy, których nie możesz ruszyć?
— Raczej takich spraw nie ma. Jak mogę to po prostu robię. Jak nie mogę to też robię ( uśmiech) i nie cofnę się przed niczym, nawet jeżeli komuś to nie jest na rękę.
Od strony technicznej, jak to wygląda?
— Zawsze w takich sprawach czekamy na prokuratora. Dopiero wtedy jak przyjdzie prokurator, wydobywamy ciało na powierzchnię. Tutaj w Ełku było dużo niewiadomych.
Wynikało to z tego, że młodzi ludzie nie mieli wystarczającej wiedzy na temat okoliczności zaginięcia i wtedy szuka się bardzo trudno. Praktycznie po omacku a biegłemu trzeba mówić wszystko jak adwokatowi. Wtedy jesteśmy bardziej skuteczni. Ważne jest to, żeby przy poszukiwaniach oddzielić plewy od ziarna, wyłuskać co jest ważne a co mniej ważne.
W sprawie Łukasza były to już pewne przesłanki, że praktycznie było od początku wiadomo, że to jest on, bo to, co miał przy sobie czy jak był ubrany — to już są ślady, które wskazywały właśnie na niego. Ale ciało wymagało wykonania badań DNA i one wtedy dają nam stuprocentową pewność.
Dla kogo czarna Victoria?
— Ten symbol zwycięstwa raczej jest dla zespołu a dla nich taki spokój wewnętrzny. Ukojenie, zabliźnienie ran i koniec pewnej tragedii, i pewność, żeby można było już w końcu przyjąć jako pewnik, że dana osoba nie żyje, że już jej faktycznie nie ma i nigdy nie będzie.
Mamy jedno z najgłębszych jezior w Polsce, co byś przekazał ełczanom?
— Chciałbym powiedzieć, żeby przede wszystkim nie wychodzili z takiego założenia, że coś złego się może przydarzyć każdemu, a nie im. Żeby wiedzieli o tym, że nie można przewidzieć różnych zagrożeń, ale trzeba być zawsze na nie przygotowanym, bo woda jest żywiołem, którego należy mieć dystans. Trzeba być przygotowanym i zabezpieczonym. Jeżeli wymagają od nas kapoków, to je zakładajmy. Jeżeli ktoś pływa łódką wiosłową to musi wiedzieć, że ona ma być zbudowana w taki sposób ,że między kadłubem a poszyciem powinny znajdować się komory wypornościowe. Należy też wiedzieć czym różni się kamizelka asekuracyjna od kamizelki ratunkowej i kiedy należy używać takiego sprzętu.
Nie zapominajmy, że bojka asekuracyjna ratuje ludzkie życie. Osoba, w razie potrzeby zawsze może się jej złapać.
Jednak, przede wszystkim najczęstszą przyczyną utonięć jest tzw. wstrząs termiczny.
Następuje wtedy, kiedy ktoś rozgrzany w nagły sposób zmienia środowisko powietrzne na środowisko wodne, czyli wskakuje do wody, serce nie jest w stanie w tak krótkim czasie przepompować takiej ilości krwi i ulega ono zatrzymaniu, i wtedy opadamy na dno. Trzeba pamiętać o tym, żeby zawsze robić rozgrzewkę a do wody wchodzić stopniowo. Ochlapać miejsca wrażliwe: okolice kostek, łydek, klatki piersiowej, okolice szyi — to są naprawdę bardzo ważne sprawy.
Dziękuję za rozmowę.