reklama

Pani Eugenia, jak sama często powtarza, nawet w czasie swojej młodości nie należała do osób sprytnych i żwawych. Bardziej przypomniała średnio zaawansowanego żółwia niż bystrą i skoczną antylopę, więc teraz, wiele, wiele lat później przeszkoda, która pojawiła się na drodze była całkowicie poza jej zasięgiem.Brudna, olbrzymia kałuża, która rozlała się wzdłuż jezdni, uniemożliwiała jej przedostanie się do sklepu, więc wizja ciepłego mleka z bułką z miodem nieco się oddaliła.

Dranie, łobuzy – syczała pod nosem, bezradnie rozglądając się wokoło. Jak tak można bezradnego człowieka pozostawić samemu sobie! Nerwowo spoglądała to w lewo, to w prawo szukając możliwości sforsowania wrednej przeszkody.
Panie! — krzyknęła do faceta jadącego na rowerze. Nie zareagował. Wiązanka o pijakach wychowanych przez nieletnie matki, to najłagodniejsze co poleciało w jego kierunku.
Oho – pomyślałem z zaskoczeniem, nigdy nie wiadomo co w człowieku siedzi, przecież sąsiadka, tak zawsze opanowana i spokojna, niczym posąg w swoim oknie, dotychczas oznaki życia zdradzała wyłącznie w chwili, gdy karmiła koty lub gołębie.
Co pani taka nerwowa? — nieopatrznie spytałem nie przewidując konsekwencji tego pytania. Było bowiem niemal 100 proc. pewne, że uwiązałem się w dłuższej rozmowie…, przynajmniej do czasu kiedy przestanie patrzeć mi prosto w oczy. Odwróci na chwilę głowę, a ja wykorzystam tę chwilę, aby zwiać.
— A bo to pijaki jedne, kultury nie nauczone. Wszystko przez te sklepy co to po nocach i w niedziele otwarte. Napije się taki, gębę rozpasie i potem wydaje mu się, że panisko … z byle kim nie gada. Dobrze, że zaraz zima. Nie będzie taki po pijaku jeździł, i schowa się gdzieś w chałupie i tam schowany będzie chlał. Nie tak jak latem musimy na te zapijaczone gęby patrzeć … panie, czy nie można coś z tym zrobić, aby w miejscach publicznych nie pito alkoholu – chciałem coś wtrącić, nie miałem jednak szans. Monolog trwał.
— A wie pan… że tu większość wyprowadza psy bez smyczy i kagańca. Jak nie kałuża to odchody. I jak tu żyć? Mogliby ci z miasta, trochę mniej myśleć o sobie, a więcej o ludziach. Dobrze, że chociaż prezydent blok pomalował. Trochę jest ładniej.
— Ale to spółdzielnia…nie dokończyłem. I tak nie słuchała.
— Jakbym ja takiego chuligana…! W mgnieniu oka przeskoczyła na inny temat. Widział pan te poniszczone ławki, porozbijane latarnie, uszkodzone pojemniki na śmieci oraz pomazane budynki – wyrecytowała.
— U nas zdecydowanie nie jest tak źle. — No, u nas szczęście nie tylko ja pilnuję, chuligani szkód nie zdążyli narobić. Ale był pan w mieście? – nie dała mi szans na odpowiedź, że i owszem dziś byłem i tragedii nie widziałem. Widocznie boją także dzielnicowego … zna go pan?— zapytała
— Nie.
— Ja też nie, ale chłop musi być porządny, trzeba go będzie poznać. Mógłby tylko częściej koło naszego bloku chodzić. Jak oni tu u nas parkują? Trawy szkoda. No i może jakby częściej bywał, to by chodnik tam na drodze do „piątki” położyli. Na tym klepisku nogi można połamać. A i z tymi co tę muzykę tak głośno puszczają, zrobiłby porządek. Ja wiem, młodzież musi się wyszaleć, ale czemu na naszym podwórku? A i przy sklepie ławka by się przydała. Czasem nogi bolą, człowiek już nie ma takich nóg jak dawniej..…No i ta kałuża! Nie dość, że wielka to i jaka brudna…Robert Klimowicz