Gdy się jest z podobnych roczników, mieszka w niewielkim mieście i ma wspólnych znajomych, to o poznanie się nietrudno. Michała spotkałem jako 14-latka z błyskiem w oczach, który przy pierwszej rozmowie zachwycał się książkami Marka Hłasko. Co za facet! – pomyślałem, nie mając pojęcia, kto to taki jest Marek Hłasko, tak jak teraz z innych powodów nie wiem, o czym mówią młodzi ludzie zachwycający się najnowszym sezonem serialu „Gra o tron”.
Prawie trzydzieści lat minęło i spotykamy się w Ełku, w okolicach dworca PKP, żeby pogadać. Błysk w oczach ten sam przypomina mi się postać „Złego”, tytułowego bohatera książki Leopolda Tyrmanda, który zły wcale nie był, miał za to cechę charakterystyczną – jarzące się białe oczy.
– „Tu miarą sukcesu jest to, ilu masz wrogów” – to cytat z tekstu rapera Chady z utworu „Na tych osiedlach”. Z tego, co widzę na twoim profilu na Facebooku, to wrogów masz już sporo …
– W mediach społecznościowych jest wielu ludzi, którym coś w życiu nie wyszło i zaczynają szukać winnych. Znajdują – Tuska, Michnika, „Gazetę Wyborczą” albo kolegę, który w niej pracuje. Dla wielu moich znajomych, z akademika, ze szkoły, z miasta, stałem się wygodnym celem do bicia. Chłopak z małego miasta wybił się, znaczy — zdradził ideały. Z niektórymi nie rozmawiam, bo się nie da.
– Z kim?
– Nie będę rzucał nazwiskami. Jest taki specyficzny, głównie prawicowy typ umysłowości, który polega na tym, że daje sobie prawo do mieszania wszystkich wokół z błotem, ale jeśli sam spotka się z ostrą reakcją (słowną czy pisemną) drugiej strony, to się obraża.
– Jak sobie dajesz radę z hejtem?
– Muszę mieć grubą skórę. Jednak dopóki nie przekracza pewnych granic, radzę z nim sobie nieźle. Granicą jest ordynarny bluzg, wtedy kończę rozmowę, bo poziom frustracji i agresji jest tak duży, że nie ma sensu dyskutować, trzeba ominąć i iść dalej. Mam już kilku „psychofanów”, którzy chyba nie potrafią beze mnie żyć. Język ich wyprzedza i często mówią więcej o sobie niż im się wydaje. O swoich frustracjach, lękach, nienawiściach, niechęciach. Ale wszystkie te sarkastyczne uwagi pod moim adresem, jako chłopaka, który się sprzedał i zamiast trzymać sztamę z dobrymi chłopakami z małych miast, jest zdrajcą, cynglem, pracuje w dużej gazecie, przyjmuję z dobrodziejstwem inwentarza. To mnie nie razi ani nie rani, taki jest internet. Co innego, gdy dochodzi do wyzwisk.
– O takich sprawach jak hejt mówi też między innymi twoja najnowsza książka „#Upał”. Tradycyjne pytanie do autora powieści brzmi: czy jej główny bohater – Fej – to trochę ty?
– Pani Bovary to nie ja (śmiech). Moje doświadczenia dziennikarskie posłużyły mi jako trampolina, z której odbiłem się i skoczyłem na głowę nie wiedząc, czy w basenie jest woda. Pomyślałem, że napiszę książkę o świecie, w którym egzystuje każdy z nas, niezależnie od tego, czym się zajmuje. O świecie, który jest zalany masą informacji, świecie przebodźcowanym. Może jest to również książka o winie i karze, o tym, jaką płaci się cenę za fajne, szybkie, kolorowe, pozbawione chwili na refleksję życie. Bohater płaci z to wysoką cenę.
– Wariuje …
– Nie bardzo już wiadomo, co w nim jest prawdą, urojeniem, czy to on nadaje z fałszywych kont, podgrzewa różne historie, czy rozmawia sam ze sobą, czy z innymi. A może jest botem w ogóle.
– Główny bohater to Fej, a inne postaci przewijające się na kartach „#Upału”?
– Jest stary hipis Szczapa, który wysyła Fejowi lajka zza grobu, jest żona Feja – Edit – którą bardzo kocha i nieustannie zdradza, jest jego kochanka Grudka, która pracuje jako moderatorka kontentu w jednym z portali video, więc przez jej oczy i ręce przechodzi największe błoto internetowego świata. Są też dzieci, pełniące bardzo istotną role. Na pierwszym planie jest jednak Fej, który fajnie się bawi, ma jakąś misję, dobrze mu się generalnie żyje. Jednak w pewnym momencie coś go zaczyna uwierać, jakaś samoświadomość, którą spycha, zasypuje kolejnymi bodźcami, postami. Coś się w tym fajnym życiu zacina, zaczyna trochę zgrzytać.
– Napisałeś moralitet?
– Tak mówią, chociaż ja wzbraniam się przed taką interpretacją, ponieważ nie daję sobie prawa do moralizowania. Ta książka nie ma jasnej i oczywistej puenty, jest przez krytyków oskarżana o to, że nie daje nadziei ani odpowiedzi. Co robić, jak poradzić sobie ze światem, w którym żyjemy. Tak, nie mam recept, bo pisarze nie są od tego. Mam prawo, żeby poprzestać na diagnozie i opisie, bez dawania dobrych rad.
– A globalne ocieplenie, ważne w „#Upale” to fejk czy prawda?
– To akurat fakt. Większość Polaków nie zdaje sobie sprawy z istniejących zależności pomiędzy rosnącą temperaturą a rosnącą liczbą ludzi, którzy stukają do bram raju, jakim jest dla nich Unia Europejska. Wojna domowa w Syrii zaczęła się również dlatego, że przez kilka lat w tym regionie panowała katastrofalna susza i dużo rolników było zmuszonych, żeby zostawić ziemie i ruszyć do miast. Tam błąkali się bez celu i pracy. Gdy przyszła rewolucyjna iskra, ten wysuszony na wiór stos zapłonął.
Podobnie jest z północną Afryką. Duża część ludzi, która płynie stateczkami do Europy, to ludzie, którzy nie mają odwrotu – zostawiają za sobą ziemię wyschniętą na kamień i puste studnie. W „#Upale” globalne ocieplenie pełni rolę fundamentalną, w mieście, gdzie pracuje Fej, jest potwornie gorąco, strugi potu płyną mu po plecach, on się poci, topi, jest w żarze. Wydawało mi się, że to dobra metafora tego, co dzieje się w jego wnętrzu.
– Rozmawiasz o uchodźcach i emigrantach z młodzieżą z ełckich gimnazjów i licealistami. Jak reagują na twoje opowieści o tym świecie?
– Jedni są bardziej, inni mniej otwarci. Właśnie wróciłem z Libanu. Wiesz, ja rozumiem, że ludzie się boją, mają wątpliwości. Ja też mam. Ale błagam, rozmawiajmy o faktach, a nie o fejkach. Próbuję więc pokazywać kilka podstawowych faktów. Mówię im, że jeśli są przekonani, że idzie na nas jakaś muzułmańska lawina, inwazja, to niech spojrzą na Liban – 4-milionowy kraj wielkości województwa świętokrzyskiego, który przyjął 1,5 mln uchodźców, tyle co cała Unia Europejska w 2015 roku.
– Jak oceniasz zdarzenia pod kebabem Prince w Ełku na początku stycznia? Trochę czasu od tego już minęło, kurz bojowy opadł, czytałem twoje analizy i komentarze publikowane na bieżąco. Czy coś się zmieniło w twojej ocenie od tego czasu?
– Oceniam je jako emblematyczne dla tego, co dzieje się w całym naszym kraju. Mogło się to zdarzyć w Suwałkach, mogło w Olecku, Olsztynie, Orzyszu. Zdarzyło się w Ełku. Pytanie — co dalej? Wszystko na to wskazuje, że niestety nic. Nie nastąpiła po tym jakaś refleksja, nie widzę rozmowy, działań skierowanych do młodzieży, a to jest potrzebne. Z góry, chociażby od ludzi pokroju szefa MSWiA, płyną usprawiedliwienia tego typu działań, a nie ma nic, co usprawiedliwiać by mogło atmosferę linczu. Musi popłynąć jasny przekaz z góry – nie wolno takich rzeczy robić. Mógłby to powiedzieć szef MSWiA, mógłby powiedzieć prezydent Andrzej Duda, ale tego nie zrobią, bo nie chcą zadzierać ze swoim elektoratem.
– W twoich tekstach oceniających ełckie wydarzenia pod kebabem zwróciłem uwagę na pewną ideę z pogranicza pedagogiki społecznej. Piszesz, że takim środowiskiem wychowawczym, receptą na zmianę sposobu myślenia młodych ludzi mogłoby stać się zaangażowanie instytucji Kościoła …
– Tak. Ełk jest miastem diecezjalnym, miastem na życie którego Kościół ma duży wpływ. W przypadku imigrantów Kościół zachowuje się bardzo przyzwoicie – jasno deklaruje konieczność pomocy. Nie możemy przecież być chrześcijańskim krajem, w którym chrześcijanie nie chcą pomagać potrzebującym. Rola Kościoła mogłaby być tutaj bardzo istotna. Doceniam gest biskupa ełckiego, który odprawił mszę po śmierci młodego człowieka pod kebabem i mówił podczas niej, że nie może być mowy o linczu i zemście. To ważny gest, ale nie można na nim poprzestać.
– Dlaczego?
– Bo to wszystko może się powtórzyć, powrócić. Pojawi się kolejny właściciel kebaba, za rok, za dwa, jak sprawa ucichnie, znowu będą mu pluli na szyby, wygrażali pięściami, zdemolują lokal, może znowu chwyci za nóż.
– Coraz więcej pojawia się też w naszym mieście Ukraińców. Czy tutaj też mogą wystąpić jakieś nieporozumienia, konflikty i zadrażnienia?
– Ełczanie nie chcą przyjąć do wiadomości pewnego faktu. Takiego mianowicie, że w Ełku jest praca i potrzebne są ręce do pracy. Tyle tylko, że pieniądze, jakie się za tę pracę oferuje, nie są w stanie zaspokoić aspiracji, ambicji i potrzeb materialnych mieszkańców. Ukraińcy wypełniają taką samą lukę jak ta, którą my wypełniamy we Francji, Niemczech czy też Anglii.
Jestem Ukraińcom wdzięczny za to, że Polska jest krajem docelowym, a nie krajem przystankowym w drodze do Niemiec. Bez nich grozi nam wizja miast, w którym żyją sami starsi ludzie. Powinniśmy Ukraińców jak najszybciej asymilować i sprawić, żeby tutaj zostali.
Dodatkowo jest im do nas blisko mentalnie i kulturowo. Z imigrantami z Pakistanu czy Afganistanu tak łatwo nie będzie, co nie oznacza, że mamy przed nimi zamykać granice i stawiać druty kolczaste.
Rozmawiał Adam Sobolewski
2 Komentarze
Ełczanin z otwartym umysłem – brawo. Szkoda, że w naszym mieście takich deficyt.
Sensownie, z szacunkiem dla innych i na poziomie:) Więcej opinii i poglądów jak te wyżej i będziemy żyć w lepszym kraju. Z pozdrowieniami:)
Comments are closed.