Agnieszka Pasko: o powrocie do kraju, misji i pracy

reklama

Jaka była Pani droga do służby?

Długa i daleka :-). Kiedy byłam w wieku moich kadetów, służba kobiet usłana była cierniami. Bardzo ciężko było kobiecie wstąpić do wojska, a w wielu formacjach w ogóle nie było takiej możliwości. Czasy się zmieniają, co mnie niesamowicie cieszy, bo już niezwykle rzadko ktoś zmienia gąsienicę do czołgu ręcznie :-).
Kobiety sobie świetnie radzą w armii. Uważam, że skoro mężczyzna może być doskonałym wizażystą czy fryzjerem, to kobieta też może być doskonałym żołnierzem. Nie każda, ale nie wolno zamykać drogi tym, które potrafią.

Tradycje rodzinne?

A.P.: Chyba tak … Ja przez bardzo długi okres wpatrywałam się w mojego ojca. Był dla mnie ogromnym autorytetem. Dzisiaj takim autorytetem stał się dla mnie mąż – również żołnierz. Tata zaczął od służby zasadniczej, a skończył w stopniu majora, i w takim też stopniu odszedł na wieczną służbę, też był medykiem, pracował w 108. Szpitalu Wojskowym w Ełku, służył również w jednostce powietrzno-desantowej. Działał na rzecz dzieci i osób niepełnosprawnych. Starał się utworzyć nowe świetlice w Ełku i nowe sale rehabilitacyjne. Został odznaczony wieloma medalami, a najważniejszym, i jedynym, który umieściliśmy na jego pomniku, jest Medal Kawalera Orderu Uśmiechu – za działalność na rzecz dzieci. Tata był również wykładowcą akademickim. Moja droga do służby wyglądała następująco: najpierw praca w szpitalu wojskowym, potem wyjazd na misję, w międzyczasie pracowałam na kilku uczelniach wyższych (z zawodu jestem pielęgniarką – medykiem), gdzie przez 13 lat wykładałam biomedyczne podstawy rozwoju człowieka. Jako pracownik szpitala wojskowego złożyłam akces wyjazdu na misję, w tym czasie były to misje w Afganistanie (9. i 10. zmiana PKW Afganistan). Pracowałam w dowództwie operacyjnym sił zbrojnych. Po powrocie z misji stwierdziłam, że chyba to jest to, co chciałabym w życiu robić. Zaczęła się długa droga do służby, bo już i wiek mój był „słuszny”, skończyłam bowiem 35 lat. Odbyłam służbę przygotowawczą w Centrum Szkolenia Artylerii i Uzbrojenia w Toruniu, gdzie zrobiłam specjalizację artylerzysta-topograf, następnie kurs oficerski w Akademii Marynarki Wojennej, na specjalności oficer wychowawczy. Nie ukrywam, że zabiegałam o tę specjalność, dlatego, że jest ona ściśle związana z pracą w szkole. W trakcie powstał projekt Centrum Edukacji Mundurowej. I tak w Ełku utworzono liceum wojskowe, którego jestem dyrektorem.

Czas, kiedy była Pani na misji, był czasem trudnym?

A.P.: Zmiana 9. była zmianą najbardziej bojową w historii polskiego kontyngentu wojskowego w Afganistanie. Stamtąd wywozi się różne rzeczy. Wspomnienia – lepsze i gorsze, ale też przyjaźnie, i inne poczucie wartości. Mnie dzisiaj cieszy wszystko, nawet woda w kranie. Człowiek, który wraca z misji, zaczyna patrzeć na swoje życie z innej perspektywy.

Jak z Pani nieobecnością radziła sobie rodzina?

A.P.: Moja córka przeszła ciężki okres, kiedy byłam w Afganistanie. Trójka dzieci została w domu z babcią. Ja i mąż byliśmy na misji. On wrócił pierwszy. Ja zostałam. Dopiero „dziś” moja córka, wie część z tego, co tak naprawdę się tam działo. Dzieci były przekonane, że jadę do szpitala pomagać chorym dzieciom w Afganistanie. Poniekąd tak trochę było. Wielokrotnie udzielałam pomocy cywilom, w tym dzieciom z różnego rodzaju schorzeniami i urazami, ale głównym obowiązkiem medyka wojskowego jest zabezpieczenie żołnierzy pełniących obowiązki na misji. To był bardzo trudny czas i jednocześnie swego rodzaju test, czy rodzina sobie poradzi.

Pamięta Pani powrót do kraju?

A.P.: Jest taka wystawa fotograficzna pt. „4 minuty”, którą przygotowała Kamila Dobrowolska, w ramach swojej pracy dyplomowej. Opiera się ona na wywiadach z weteranami. Dlaczego „4 minuty”? Nazwa wzięła się stąd, że mieliśmy 4 minuty dziennie na połączenia do kraju przez wojskowy węzeł łączności. Przez te 4 minuty trzeba było opowiedzieć, co się dzieje w Afganistanie, oczywiście zachowując tajemnicę służbową, dowiedzieć się, co się dzieje w Polsce, powiedzieć, co się czuje i jak się kocha. Takie 4 minuty powrotu do rzeczywistości. Nie zawsze, bo jak był ostrzał, to nie było łączności. Pani Kamili opowiedziałam o tym, jak wyglądał mój powrót do kraju. Był dość trudny, ponieważ najpierw mieliśmy ustalony lot, później okazało się, że tego lotu nie będzie, ponieważ w tym dniu zginęło pięciu naszych żołnierzy … Loty zostały przestawione. Do tego doszedł długi okres oczekiwania na informacje. Ale w końcu wróciłam. Była zima. Podjechałam wojskowym busem. Pamiętam, jak szłam w kierunku domu. Na szybie było „wychuchane” okienko, a w nim przylepiony nos mojej córki. Takie właśnie zdjęcie znajduje się na wystawie. Dzieci czekają i za to się je kocha…

To już 4 lata ełckiego CEM-u. Jak ocenia Pani ten czas?

A.P.: Szkoła działa czwarty rok, przy czym tak naprawdę już 5 lat, ponieważ przez rok przygotowywaliśmy się do tego, żeby uruchomić CEM. Budynek i całe zaplecze dydaktyczne musiało być gotowe. Rozwijamy się bardzo mocno. W tej chwili mamy prawie 200 uczniów z całej Polski, a jeden z naszych kadetów pokonuje do domu odległość 750 km.

Jak wygląda proces rekrutacji?

A.P.: Rozmowa rekrutacyjna polega głównie na ustaleniu, czy kandydat chce iść do CEM-u, bo takie jest jego marzenie, czy próbuje spełnić czyjeś ambicje: mamy, taty, starszego brata, wujka itd. Czy czasami nie jest to zainteresowanie „na chwilę”, związane z rosnącym poziomem testosteronu? Jeśli kandydat rzeczywiście jest zainteresowany związaniem swojej przyszłości z wojskiem, to przez 3 lata odbywa się cały proces kształtowania tego młodego człowieka. Co ważne, w naszej szkole nie uczy się wyłącznie młodzież wybitna. Bo nie sztuką jest przyjąć samych kadetów z czerwonym paskiem na świadectwie i zrobić z nich świetnych kandydatów na żołnierzy. Sztuką jest przyjąć różną młodzież, wszystkich kadetów kształcić jednakowo, i każdemu dać szansę. W CEM-ie uczą się, również dzieci z placówek opiekuńczo-wychowawczych. Radzą sobie bardzo dobrze.

Czy wszyscy kadeci CEM-u zostaną żołnierzami?

A.P.: Jesteśmy ewenementem, gdyż praktycznie 80 proc. składu kadetów zgłosiło chęć wejścia w struktury Wojska Polskiego. Do tego stopnia rozwija się tutaj idea wsparcia ełckiego batalionu lekkiej piechoty (Wojska Obrony Terytorialnej) i innych batalionów w pobliżu, że powstała lista rezerwowa. Kadeci, którzy w tej chwili są jeszcze niepełnoletni, poprosili w wojskowych komendach uzupełnień o zrobienie takiej listy, i będą powoływani w sytuacji, kiedy skończą 18 lat. Więc zainteresowanie jest bardzo duże i świadomość jest bardzo duża. Myślę, że to jest taka naturalna kolej rzeczy. Przychodzi młody człowiek, który jest zainteresowany służbą, w szkole poznaje „blaski i cienie” tej służby, a następnie przechodzi w trakcie nauki (połowa drugiego roku szkoły) do wojsk Obrony Terytorialnej. To, czego uczy się w szkole, w praktyce sprawdza już w batalionach OT. Kończąc szkołę, uczeń ma możliwość przejścia do pracy jako żołnierz zawodowy, lub pójścia dalej — w kierunku rozwoju kariery zawodowej — na studiach oficerskich, czy innych uczelniach wojskowych. Oczywiście, część z tych młodych ludzi, podczas 3 lat nauki, weryfikuje swoje marzenia. Mamy kadetów (absolwentów), którzy wybrali zupełnie inną drogę rozwoju.

Z czego to wynika?

A.P.: Nie jest sztuką pokazać komuś wojsko od tej dobrej strony. Jest cudownie, masz co miesiąc wypłatę, dostaniesz mundur, wszyscy cię szanują… Wojsko tonie praca, to służba. Pomysł na całe życie. Chcemy, żeby nasi kadeci świadomie dokonywali wyborów. Nauka w CEM-ie nie skupia się tylko i wyłącznie na tym, że dzieci siedzą na zajęciach, albo wyjeżdżają w teren. Jedno – to są zajęcia obowiązkowe, drugie – to zajęcia dodatkowe. One wiedzą, że aby osiągnąć w życiu założone cele, trzeba w to włożyć bardzo dużo wysiłku, również wtedy, kiedy ktoś od nas tego nie wymaga. Nasze dzieci po zajęciach odrabiają lekcje, przygotowują się na następny dzień, biegają, chodzą na siłownię, i na pływalnię, biorą udział w różnego rodzaju zgrupowaniach, szkoleniach i konkursach. Uczą się dodatkowo języków obcych, żeby rozszerzyć nabytą w CEM-ie wiedzę.

Ciąg dalszy na następnej stronie

Komentarze