Wizje jak z Hollywood, rozmach, że aż oczy przecierać z wrażenia trzeba. Spalarnia za 100 milionów? Biogazownia za 51 milionów? Robotyzacja i modernizacja kompostowni za kolejne miliony? Dla niego to drobniaki, jakby w Eko Mazurach płynęły złote rzeki!
Tylko że te „złote rzeki” ledwo kap, kap… Przychody spółki to marne 30 milionów rocznie, i to już w porywach, a tu marzenia za 183,5 miliona! Rozum mówi: katastrofa. Prezes mówi: fantazja! Czyste science fiction w opakowaniu z ekologicznego PR-u.
Gdyby jeszcze ta wyobraźnia miała jakiś fundament, jakikolwiek plan wykraczający poza: „rzucaj się z motyką na księżyc, może kiedyś dolecimy”. Ale nie – dla prezesa priorytetem jest gigantomania, jakby zapomniał, że zarządza spółką, a nie jakimś zielonym imperium, co to budżet ma bez dna. Tymczasem realia? Spółka ledwo zipie, miasto nie ma grosza na takie cuda, a Detkiewicz dalej brnie z miną zdobywcy księżyca.
Skąd ten brak kontaktu z rzeczywistością? Czy on naprawdę wierzy, że kasa nagle zmaterializuje się jak w bajce, że wszyscy złożą mu hołd za „wizjonerskie podejście”? A może to tylko publiczny teatr marzeń, bo przecież te plany – choćby pięknie opakowane – mają zero szans na realizację. Zamiast inwestycji, które naprawdę poprawią jakość życia, mamy kolejne wystąpienia prezesa, który zdaje się spoglądać na miasto z chmur, święcie przekonany, że jego „geniusz” wystarczy.
Tak więc zamiast realnych zmian, maski antysmogowej dla każdego mieszkańca, lepszej komunikacji, Detkiewicz rozdaje puste wizje, jak magik z pustym kapeluszem. Gdyby nie ten dystans od ziemi, może zauważyłby, że jego wielkie plany to tylko fantazje bez pokrycia – a jedyne, co może faktycznie osiągnąć, to potężny upadek, kiedy ta linia marzeń, po której balansuje, wreszcie się zerwie.
Tekst ma satyryczny charakter ( prawo prasowe)