Artur Urbański- Pochodzi z Radziejowa — woj. kujawsko-pomorskie. Studiował geografię na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. W Ełku mieszka od 23 lat. Z zawodu- nauczyciel, miłośnik gór. Obecnie z-ca prezydenta miasta Ełku.
— DROGA W GÓRĘ — TREKKING CZY WSPINACZKA? DLACZEGO TAKA FORMA SPORTU?
Artur Urbański: Wszystko zależy od tego, jakie to są góry i jakie cele sobie stawiamy. Trzeba przede wszystkim zdefiniować, co to jest wspinaczka. Czy jest to droga w górę, czy są to techniczne podejścia, gdzie używa się rąk? Najbardziej uwielbiam trekkingi lodowcowe, wysokogórskie. Zacząłem realizować swoje hobby wtedy, kiedy skończyły się dla mnie rzeczy ciekawe w polskich górach, chociaż w Tatry wracam zawsze z wielkim zamiłowaniem. Chciałem jednak spróbować czegoś więcej. Pociąga mnie lodowiec. Moim ulubionym zajęciem jest spędzanie lata „w polarze”, w klimatach chłodniejszych. W Tatrach wszedłem tam, gdzie można było wejść, i zacząłem rozglądać się za wyższymi partiami gór. Jeździłem w Alpy na trekkingi letnie, a od 6 lat jeżdżę na imprezy lodowe.
—PASJA CZY FANABERIA? KIEDY SIĘ NARODZIŁA?
A.U.: Pasja, miłość, nieprzemijający zachwyt górami narodziły się w wieku 10 lat, kiedy to pojechałem w Pieniny na obóz sportowy. Wtedy zobaczyłem Tatry pierwszy raz. Pomyślałem sobie, że fajnie byłoby tam wejść i zobaczyć świat z góry. Potem spotykałem ludzi o podobnych zainteresowaniach. I tak, krok po kroku, realizowałem swoją pasję najpierw w polskich górach. Kiedy otworzyły się granice, wyjechałem w Alpy.
—PIERWSZE TRENINGI — GDZIE I Z KIM?
A.U.: Kiedy zaczynałem chodzić po górach, nie myślałem o treningach. Były to spontaniczne wyjazdy. Po prostu, pakujemy się i idziemy. Natomiast sprawność fizyczna była na tyle dobra, że nie trzeba było jakoś się specjalnie przygotowywać. Siłownia, drążek, bieganie — to była namiastka tego przygotowania. Teraz, kiedy wyjeżdżam w góry, uczestniczę w cyklach przygotowawczych i poświęcam czas na utrzymanie dobrej kondycji.
—TRZEBA LICZYĆ NA SAMEGO SIEBIE?
A.U.: Taka filozofia dotyczy najwyższych partii gór. Jak się wyjeżdża w Himalaje i znajduje się powyżej 7000 metrów (powyżej 7500 m rozpoczyna się strefa śmierci), to szereg przykładów w takim miejscu potwierdza, że pomoc drugiemu człowiekowi jest dużym problemem, np. jeśli trzeba sprowadzić go na dół. Natomiast, po tych górach, po których ja chodziłem (moja największa wysokość- Elbrus-5642 metry), zdecydowanie można liczyć na pomoc drugiej osoby. Nie czuję lęku w górach. Zachowuję ostrożność — oczywiście, ale kocham góry i chyba to powoduje, że nie mam z tym problemu. Pasja jest silniejsza od strachu. Podporządkowałem jej znaczącą część mojego życia. Góry wywołują u mnie dobre emocje. Jestem w miejscu, które bardzo lubię, w którym czuję szczególną energię, dobrze odpoczywam, a kontakt z naturą jest bardzo żywy. Staram się unikać szlaków, gdzie jest dużo osób. Szukam miejsc, ciszy, w które mogę uciec. Lubię też przygody górskie, niekoniecznie poświęcone wspinaczce. Po prostu chcę trochę w górach pobiwakować. Największą wartością jest dla mnie samo przebywanie tam. Zdobywanie szczytów — to przy okazji.
—CZYM GÓRY POTRAFIĄ SIĘ ODWDZIĘCZYĆ?
A.U.: Oj. (westchnienie) Góry w każdym miejscu są inne i zmienne: pogodowo i krajobrazowo. Jeśli ma się życie pełne akcji urzędowych, jest potrzeba wyciszenia — i góry mi to dają. Kształtują charakter, dają możliwość sprawdzenia się, uczą sięgania po wyższe cele. Przekonałem się o tym, kiedy byłem jeszcze bardzo młody. Uczą pokory, mówiąc potocznie, czasami w górach dostaje się po tyłku. Trzeba uszanować góry, bo możemy natrafić na różne warunki pogodowe, a to może być bardzo niebezpieczne. Pogoda jest w stanie się zmienić w ciągu godziny. Przede wszystkim jednak uczą przyjaźni, współżycia w grupie — w górach jesteśmy zdani na grupę, z którą przebywamy.
—NAJTRUDNIEJSZA SYTUACJA W GÓRACH?
A.U.: W mojej pamięci jest kilka takich momentów. Zdarzyło mi się, że znalazłem się w górach i nie bardzo wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Nie mogłem wejść wyżej, bo teren okazał się bardzo trudny, a nie chciałem też schodzić tą samą drogą. Inna sytuacja, kiedy podchodziliśmy zimą skalnym kominkiem, to takie zacięcie w skale o stromym wejściu. Wchodziliśmy jeden za drugim. W pewnym momencie dziewczyna, która wchodziła przede mną, poślizgnęła się i spadła mi na plecy, przeciągając rakiem po kasku. Na szczęście byliśmy powiązani linką, więc nic się nie stało. Gdyby jednak był to mężczyzna o większej wadze, mogłoby to się skończyć inaczej. Czasami też pogoda uniemożliwia dalszą wspinaczkę, mimo że droga nie jest trudna. Nagle pojawi się mgła, gęsta jak mleko i wtedy musimy zrobić przerwę. Taka sytuacja spotkała nas w Rysach. Schodziliśmy 4 godziny ze względu na mgłę. Musieliśmy przeczekać. Zdarzyło mi się też kilka razy porządnie przemarznąć.Trzeba zawsze zachować zasady bezpieczeństwa. Pogoda rządzi się swoimi prawami. Bywało tak, że biwakowałem przez 3 dni pod szczytem i nie udało mi się go zdobyć, bo trzeba było wracać. Nie ryzykuję więcej, niż trzeba.
—INNE MARZENIA?
A.U.: Marzeń mam na 300 lat. Chciałbym jeszcze wrócić w Tatry i powtórzyć pewne odcinki. Mam też marzenie, które jest poza moim zasięgiem finansowym, ale gdybym wygrał w lotto — to Mount Everest. Jest to góra, o której każdy marzy. Mam jeszcze kilka celów: w 2017 roku chciałbym pojechać w Himalaje i wejść na szczyt 6198 metrów, na Island Peak. W Ameryce Południowej marzy mi się Aconcagua, zobaczyć Andy Patagońskie, w tym Cerro Torre i Fitz Roya— to magiczne góry. W moich planach niezmiennie są też Alpy. Jestem zafascynowany masywem lodowcowym Monte Rosy. Chciałbym jeszcze wrócić na Kaukaz, ale wraz z wiekiem, kiedy zmienia się PESEL, lista moich celów też się zmienia, liczę- o ile zdrowie dopisze, że jeszcze mogę, trochę poszaleć.
– WIERZĘ, ŻE ZAWSZE WRÓCĘ?
A.U.: Nigdy nie ryzykuję ponad miarę. Jeśli wiem, że coś jest ponad moje siły, nie robię tego. Mam świadomość swoich ograniczeń i zagrożeń, jakie niesie moja pasja. Sytuacje są jednak bardzo różne. Pilnuję limitów czasowych. Mamy w swojej grupie kilku liderów- zawodowców. Pomagają organizować wyjazdy. Są naszymi przewodnikami. Różne rzeczy zdarzają się na wysokościach. Mam znajomego, który był mistrzem Polski w biegach długodystansowych, więc kondycję ma żelazną. Natomiast w górach dzieją się z nim dziwne rzeczy — jest mu trudno się zaaklimatyzować. Dużo zależy od indywidualnych możliwości organizmu.
—SŁOWNIK POJĘĆ NIEZNANYCH?
A.U.: Szpeje: to takie oprzyrządowanie potrzebne do wspinaczki górskiej. Dziabka: czekan- potrzebny przy wspinaczce lodowej. Jest też takie hasło — powiedzenie Wojtka Kurtyki- słynnego polskiego himalaisty: trening musi polegać na zmianie proporcji korby do torby. Chodzi o porównanie siły do brzucha. Czyli najprościej mówiąc, trzeba „zgubić” brzuch.
—URZĘDNIK Z WYBORU?
A.U.: Tak, w 2006 r. dostałem propozycję od pana prezydenta Tomasza Andrukiewicza. Opuszczenie mojego Gimnazjum nr 3 w Ełku nie było dla mnie łatwą decyzją. Bardzo lubię szkołę i młodzież. Uważam, że praca nauczyciela jest fascynująca. Nie zgadzam się ze zdaniem, że gimnazja trzeba likwidować. Myślę, że jest to wielka szansa dla młodych ludzi. Gimnazja wypracowały bardzo wartościowe metody pracy z młodymi ludźmi, którzy też szukają swoich pasji. Jako nauczyciel organizowałem wyprawy w góry i kilku moich uczniów połknęło bakcyla.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Renata Szymaszko
©– Materiał chroniony prawem autorskim