Zdjęcie redakcji

Subiektywnie i ze złośliwością, czyli o rozterkach oglądacza miejskich sesji

Jako że są wakacje, a ja żywo zainteresowany tym, czym zajmuje się rada miasta, postanowiłem wykorzystać chwilę swojego urlopu i napisać krótką, złośliwą, satyryczną ocenę o tym, jak odbieram ostatnie posiedzenia naszych rządzących.
reklama

Obserwując bowiem posiedzenia komisji lub sesje rady miasta można zasiadających tam radnych niczym wioskę smerfów podzielić na kilka dość charakterystycznych grup specjalizujących się w różnych, nikomu nieznanych, ale być może w bardzo ważnych dziedzinach. Sami radni chyba to dostrzegają, bo jeden nawet „skromnie”, podczas ostatniej sesji, powiedział, że takich wybitnych ekspertów jak oni, nie ma i nigdy w naszym mieście nie będzie i pozbawienie ich mandatu radnego (ciekawe co i kogo miał na myśli?) będzie z wielką szkodą dla lokalnego samorządu.

Przejdę jednak do sedna.

Na początek najliczniejsza chyba grupa — sekcja kiwaczy, czyli radni z wybitnymi zdolnościami ruchowymi — szczególnie podczas przemowy prezydenta miasta. Każde słowo prezydenta ma odzwierciedlenie w ruchu głową radnego. Góra, dół, góra, dół, wszystko z miną zrozumienia, podziwu i dumy.

Ostatnio dość aktywna jest podsekcja tej sekcji, z której wylewają się oceany wazeliny. Zadziwia mnie ich determinacja, bo z każdą sesją znajdują nowe sposoby słodzenia i przypodobania się swoim pryncypałom.

Druga, dość liczna grupa, to sekcja mówców. Wśród nich są mądrale. To radni wszystkowiedzący. Nie ma co się śmiać, oni dosłownie doskonale na wszystkim się znają i o wszystkim opowiedzą… długo opowiedzą. Można ich poznać po stwierdzeniu: „nie jestem prawnikiem, ale…”, „nie czytałem tego, jednak powinno to być…” itd. To bardzo widoczna, czasem nawet krzykliwa grupa, z pewnością dominująca podczas prac na komisjach.

W sekcji mówców są też zwykłe ględy, które dzielą swoją wypowiedź na prolog, wstęp do wstępu, wstęp, rozwinięcie, rozwinięcie rozwinięcia, wstęp do zakończenia, zakończenie, wstęp do epilogu i epilog właściwy oraz jednostki naprawdę wybitne, które mówią i mówią, zanim w ogóle coś powiedzą — to kaznodzieje, którzy pouczająco, moralizującym tonem doprowadzają mnie do mdłości po zdecydowanie zbyt długiej przemowie. Trudno nadążyć za ich procesem myślowym, powiązać opisane przez nich wątki opowieści, czy w skupieniu wytrzymać wyrzucany przez nich słowotok.

Wśród mówców są też mamroty. To radni, którzy dużo mówią, lecz za cholerę nie jestem w stanie zrozumieć, o co im chodzi. Bełkoczą, jakby głowę schowali w wiadrze pełnym wody. Zwykle, chyba tak na wszelki wypadek, zauważa się potakiwanie tym radnym, aby nie urazić, nie podciąć skrzydeł… a raczej, by nie przyznawać się do całkowitego niezrozumienia czegoś, co raczej słów nie przypomina. Niech więc mówią, czy też bulgoczą, … kiedyś skończą.

Jest sekcja radnych „ciecie”, których aktywność skupia się na niewyschniętych kałużach, przepalonych żarówkach i obluzowanych klamkach. Jest to bardzo efektowna grupa, gdyż zwykle opowieść o dziurze w chodniku okraszona jest bardzo bogatą gestykulacją, modulowanym tonem głosu i miną tak wzniosłą, dumną jakby opowiadali o bohaterskich czynach wojennych… wszystko, jak na filmie, podszyte jest dużą dozą dramatyzmu, tragizmu i pompatyczności.

Są wizjonerzy, którzy w naszym samorządzie dostrzegają lub chcieliby dostrzegać rzeczy niedostrzegalne dla zwykłych śmiertelników. Obserwują miasto z perspektywy innych miast, z kosmosu, z otchłani znanej tylko sobie. Przeszywają swoim wzrokiem miasto niczym Bóg galaktykę, stawiają diagnozy, snują wizje, które będą zrozumiałe dopiero następnym pokoleniom.

Są jasnowidze… oni wiedzą, jaka przyszłość czeka nasze miasto, oni wiedzą, co zrobić, aby czekający nas scenariusz nie był najczarniejszy z czarnych, a niechybny upadek, a co gorsza możliwy Armagedon, omijał szerokim łukiem nie tylko Ełk, ale nawet cały powiat ełcki…, niestety owi radni zwykle gadają chyba sami ze sobą, bo niezainteresowana opowieścią rajcowska gawiedź zazwyczaj grzebie wtedy w swoich telefonach.

Są drogowcy. Wiadome bowiem jest, że radni na niczym lepiej się nie znają jak na organizacji ruchu drogowego. Świetnie wiedzą, gdzie ograniczyć prędkość znakiem drogowym, gdzie położyć próg zwalniający, a przede wszystkim, jak policja powinna wykonywać swoją pracę.

Są śpiochy. Umiejętność zastygania bez ruchu i uparte, wielominutowe, ba nawet wielogodzinne milczenie, jest osiągnięciem często niedostępnym dla innych grup zawodowych, niemożliwym po powtórzenia gdziekolwiek indziej, podczas wykonywania jakiejkolwiek innej pracy. Ponadto owi radni często dysponują bardzo widocznym genem dezorientacji, sprawiają wrażenie, jakby nie do końca wiedzieli, gdzie się znajdują i po co tam są.

Są marudy. Ich patron z wioski smerfów pękałby z dumy, widząc, jak do perfekcji dopracowali malkontenctwo, narzekanie, pesymizm czy roszczeniową postawę wobec życia. I może wystarczy na ich temat, bo owa zdolność marudzenia przeszywa i zaraża innych, niczym rak, powodując pesymizm i czarnowidztwo nie tylko wśród radnych.

Są buntownicy. Oni są najczęściej na „nie”. Nie, bo nie, bez względu na propozycje, bez względu na temat! A dlaczego nie? Tego już raczej nie potrafią wyjaśnić. Ich buntownicza natura nie wymaga racjonalności, wymaga jedynie buntu, oporu i często focha.

Są radni z obsesjami. Uporczywe myśli, niemalże przez całą kadencję, kierują ich ku jednemu tematowi. Tak jakby w samorządzie nie było innych problemów, jak ten, w którym się specjalizują.

Są indywidualiści. Składają niepotrzebne projekty uchwał, dziwne interpelacje, niepotrzebne zapytania. „Mieszają” podczas prac komisji niczym kucharz zupę … i właśnie dlatego nie są pożądani w radzie. Burzą przyjęte obyczaje, sposoby załatwiania spraw, ustalania głosowań i ich efektów. Chwieją powszechnym przekonaniem, że jest dobrze, pięknie i tak jak powinno być. Jak dotychczas było, bo po co cokolwiek zmieniać.

Różnorodność w radzie ogromna, ale żeby nie było tak smutno, następnym razem, drogo redakcjo, z ich wad uczynię zaletę. 

 Pozdrawiam. Czytelnik – oglądacz