Szpital tonie w długach. Mieszkańcy płacą podwójnie, czyli zdrowie publiczne po ełcku

Ponad 4,2 miliona złotych straty – tyle wyniósł ubiegłoroczny deficyt szpitala w Ełku. Władze miasta ratują placówkę, ale nie własnym kosztem – tylko pieniędzmi mieszkańców. Spółki komunalne, zamiast inwestować w rozwój usług dla ełczan, zasilają finansowo szpital. A w ramach Budżetu Obywatelskiego to obywatele mają kupić karetkę. Czy to jeszcze solidarność, czy już kompletne odwrócenie ról?
reklama

Szpital w Ełku zakończył ubiegły rok z dramatycznym wynikiem finansowym: 4 204 527 zł straty. Dla przeciętnego mieszkańca to liczba abstrakcyjna – ale jej konsekwencje już takie nie są. Bo ta strata nie zostanie pokryta z kieszeni osób odpowiedzialnych za zarządzanie placówką, ale z kieszeni każdego ełczanina.

Zamiast głośnej debaty o kondycji szpitala, mamy cichy mechanizm „ratowania”, który polega na… przerzucaniu odpowiedzialności na miejskie spółki komunalne. Te, które powinny przede wszystkim świadczyć tanie, dostępne i nowoczesne usługi dla mieszkańców.

  • Oto konkretne kwoty:
  • Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji (PWiK) – 5 000 zł
  • Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej (PEC) – 20 000 zł
  • Miejski Zakład Komunikacji (MZK) – 1 000 zł

Niedużo? W skali szpitalnego długu – tak. Ale w skali symbolicznej – to sygnał alarmowy. Te pieniądze mogły zostać przeznaczone na lokalne inwestycje, utrzymanie infrastruktury czy poprawę jakości usług. Tymczasem trafiły do instytucji, która powinna być systemowo zabezpieczona i profesjonalnie zarządzana, a nie łatać dziury darowiznami od miejskich firm.

Co więcej, w ramach tegorocznego Budżetu Obywatelskiego, mieszkańcom zaproponowano projekt zakupu nowej karetki dla szpitala. Czyli znowu: nie miasto, nie zarząd szpitala, nie NFZ – obywatele mają się zrzucić na ambulans, który powinien być oczywistym elementem wyposażenia placówki medycznej.

To absurd, który trudno wytłumaczyć racjonalnie. Budżet Obywatelski miał być narzędziem lokalnej demokracji, szansą na realny wpływ mieszkańców na otoczenie. Tymczasem zamienia się w awaryjny fundusz ratunkowy dla źle zarządzanych instytucji.

Rządzenie miastem to nie tylko umiejętność zarządzania kryzysem, ale także odpowiedzialność za każdą złotówkę wyciągniętą z kieszeni obywatela. W Ełku najwyższy czas zapytać: czy ktoś jeszcze panuje nad tym systemem? Czy może jesteśmy świadkami finansowego dryfu, w którym mieszkańcy stają się ostatnią deską ratunku – nie dla siebie, ale dla nieudolnych decyzji innych?