Zapałki w rękach dziecka to pożar

reklama

Jedenastolatka z Ełku trafiła do szpitala po tym, jak próbowała przy użyciu łatwopalnej substancji, rozpalić w piecu. Dziewczynka ma poparzoną twarz, przedramię i stopę.

Do zdarzenia doszło w niedzielę, 9 kwietnia, w kamienicy przy ul. Orzeszkowej. Jako pierwsi na miejsce dotarli strażacy.

— Zgłoszenie o pożarze w mieszkaniu dostaliśmy około godziny 20 18 — mówi Jarosław Pieszko z ełckiej komendy PSP. — Po dojeździe na miejsce, okazało się, że paliła się podłoga (wykładzina typu PCV) wokół pieca, na powierzchni ok. 1m2. Ogień został przygaszony przez sąsiada. W wyniku pożaru poszkodowana została 11-letnia dziewczynka. Z informacji, które zebrali strażacy wynikało, że próbowała ona rozpalić w piecu, za pomocą łatwopalnej substancji, i wtedy doszło do poparzenia.

Strażacy udzielili 11-latce pierwszej pomocy.
— Oparzenia I i II stopnia zostały schłodzone zimną wodą z prysznica, następnie na rany częściowo założony został opatrunek hydrożelowy — mówi Jarosław Pieszko. — Lekarz, któremu przekazaliśmy dziewczynkę oszacował, że oparzenia obejmują około 30% powierzchni ciała. Dziewczynka została przetransportowana do szpitala w Suwałkach.
Policjanci, którzy badają sprawę, ustalili, że w czasie wypadku w mieszkaniu przebywała matka dziewczynki wraz z rodzeństwem.

— Z naszych ustaleń wynika, że gdy kobieta zajmowała się najmłodszym 2-letnim dzieckiem, jej 11-letnia córka i 14-letni syn poszli do kuchni, żeby przygotować sobie posiłek i zagrzać wodę do kąpieli — informuje Agata Jonik z Komendy Powiatowej Policji w Ełku. — Dzieci próbowały rozpalić w piecu. Wlały do środka łatwopalną substancję, którą znalazły w kuchni, i wówczas, najprawdopodobniej od wydobywającego się z pieca płomienia zapaliła się odzież dziewczynki.

Inną tezę wysuwają strażacy.
— Można się domyślać, że łatwopalna substancja rozlała się również na podłogę i stąd pożar
— mówią.

Rodzi się wiele pytań…
W powyższej sprawie wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi.
— To dziwne, że sąsiad próbuje ugasić pożar, a nie rodzic, który jest na miejscu — mówi nasz Czytelnik. — Wiadomo, że w rodzinach, gdzie jest dużo dzieci, to te starsze pomagają rodzicom, ale żeby nastolatka sama rozpalała w piecu? To już chyba przesada.

Policjanci prowadzą dochodzenie, które z pewnością rozwieje wszelkie wątpliwości i wyjaśni, czy rodzice właściwie sprawowali opiekę nad dziećmi.

— Sprawdzamy okoliczności tego nieszczęśliwego wypadku oraz to, czy doszło do narażenia tego dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia — dodaje Agata Jonik. — Jest to czyn zagrożony karą od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności. Oczywiście, w przypadku stwierdzenia jakichkolwiek zaniedbań opiekuńczych, zostaną poinformowane odpowiednie służby, czyli Sąd Rodzinny i Nieletnich oraz Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej.  Jak wynika z policyjnych ustaleń, matka 11-latki była trzeźwa.