Fryta noworoczna, czyli ośle opowieści

reklama

Dług miasta miał rzekomo wynosić niewiele ponad 20% i być na bezpiecznym poziomie. Tak publicznie mówił prezydent np. podczas przedwyborczej konwencji partii miejskiej władzy. Teraz okazuje się, że ten dług to przeszło 90 mln zł i może wciąż rosnąć.

Co się wydarzyło w czasie tych trzech raptem miesięcy? Pojawili się w nowej radzie rajcy z ikrą, którzy sprawdzają i weryfikują informacje sączone w przestrzeń medialną przez włodarza?

No tak, co tam dług, wszyscy się zadłużają, w dzisiejszych czasach to normalne — mówią adwokaci obecnej władzy.

W bajce o Pinokiu niegrzeczne, leniwe i kłamliwe dzieci zamieniały się w osły, co niedawno przypomniał Andrzej Pilipiuk w swoim opowiadaniu „Ośla opowieść”. Może decydenci i propagandziści zajrzą do tego krótkiego tekstu, przeczytają go ze zrozumieniem i chociaż trochę się przestraszą?

Otwarcie fast food okazało się być Misiem na miarę naszych aspiracji. Jak się domyślamy — włodarze zajadali się frytami, aż im się uszy trzęsły. Z tej okazji było nawet specjalne, zamknięte oficjalne otwarcie, w którym przyjemność mieli uczestniczyć tylko włodarze i specjalni goście. Zwykły Kowalski, który przybył wcześniej zająć kolejkę do nowo otwartego „cudu gospodarczego”, mógł co najmniej z przyklejonym nosem do szyby popatrzeć na znikające pod podniebieniem specjalnych gości wyczekiwane od lat buły i kotlety.

Mamy nadzieję, że skusiła ich okazja do pokazania się, a nie darmowe „wieśmaki”. Swoją drogą, to ciężko jest zrozumieć ten entuzjazm. Przecież ten przybytek to bezpośrednia konkurencja dla lokalnych firm, chociażby dla bistro po drugiej stronie ronda, czy też dla „Ełczanki”. Powstanie w „maku” trochę nowych miejsc pracy, ale stratne na tym będą lokalne podmioty gospodarcze. Podobnie było z pompą „galerianową”, w której na przemiał poszły lokalne butiki przy ulicy Wojska Polskiego. Bardziej zrozumiale — duże korporacje wypierają z przestrzeni miejskiej małe, rodzinne firmy. Prezydent miasta czuje się już chyba spełniony. O ten fast food przecież tyle zabiegał, otwierał go, plótł o nim w audycjach i artykułach bardziej lub mniej sponsorowanych od tylu już lat, że wreszcie dopiął swego i się udało. Gratulujemy.

Teraz pora coś zrobić z zamkiem — straszydłem, bo chyba kładka przez jezioro pocałunkiem tej ropuchy w piękną księżniczkę nie zmieni.

Zasłyszane na bazarze, rozmowa dwóch emerytów przy stoisku z chińskimi kalesonami:
– Słyszał Pan? Andrukiewicza na ministra cyfryzacji biorą!
– Co Pan mówisz? Przecież obiecywał, że nas nie opuści?
– Co się Pan Panie dziwisz, tutaj już wszystko upiększył, to jedzie teraz stolicę zmieniać.

Filozofia upiększania miasta to mieszanka pozytywizmu i gnozy. Uzasadnienie jej jest takie, że w ładnej przestrzeni miejskiej rodzić się w ludzkich głowach będą tylko dobre, pozytywne myśli i emocje, zło samo się wyeliminuje i przekształci. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przechodząc przez oświetloną, wielobarwną kładkę przez rzekę staniemy się lepsi.

Spoglądając na inne wykwity tej filozofii, również zmieniać się będziemy do nie do poznania. Bardziej prozaiczne uzasadnienie brzmi, że lokalne firmy zarabiają przy budowach, renowacjach i naprawach. W to drugie bardziej bylibyśmy skłonni uwierzyć, ale może lepiej nie, bo jeszcze zaczniemy sprawdzać, jakie to firmy i z kim powiązane na tym zarabiają. Parafrazując klasyka, można napisać: „Kto za tym wszystkim stoi?” Oczywiście jest to nieuzasadniona z naszej strony psychoza i spiskowa teoria dziejów lokalnych, o której więcej w kolejnym wydaniu biuletynu.

Artykuł ma charakter satyryczny.