I trudno się nie zgodzić z tymi twierdzeniami, szczególnie obserwując polskie życie polityczne. Nie tylko te ogólnokrajowe, ale także te na lokalnych podwórkach. Jedynym ostatnio słyszalnym głosem opozycji jest krzyk oburzenia.
Głos ten jest zazwyczaj umoczony w lamencie, że się nie da, bo oni mają większość, bo kupili wyborców, bo i tak wygrają następne wybory, bo to, bo tamto.… Niekończące się usprawiedliwianie, dlaczego nie robimy nic, aby cokolwiek zmienić.
Tak jest na krajowym podwórku. Wszyscy czekają, aż rządzące „samo zło” upadnie i rozleci się pod ciężarem kryzysu.
Paweł Kowal, poseł Koalicji Obywatelskiej, pisał: Część polityków opozycji chciałaby się bardzo poruszać w ramach wyznaczonych dotychczasowymi zasadami. To tacy współcześni Burbonowie, którzy czekali, aż rewolucja, a potem Napoleon upadną, a oni wrócą i będzie wszystko po staremu.
Nie będzie. Świat się zmienił, życie się zmieniło, ludzie się zmienili, do głosu dochodzi pokolenie, które zupełnie inaczej myśli i działa. Nie wszyscy uważają także, że opisywane „zło” to rzeczywiście „zło”. Dlatego poseł KO od razu odpowiada: Burbonów musi spotkać zawód, taka jest logika historii, garnitury i garsonki rządowe sprzed 2015 spokojnie mogą zostać w szafie.
Problem „Burbonów” dostrzegają także inni politycy. Opozycja, umówmy się, sześć razy z rzędu przegrała z PiS-em – do tej pory. Jeżeli nie chce przegrać siódmy raz, to powinna natychmiast przestać udawać padlinę, żeby przeżyć i czekać na to aż się PiS przewróci o własne nogi, a wtedy ona (opozycja-red.) wjedzie na białym koniu, przekraczając swoje wymarzone progi wyborcze – zauważa Szymon Hołownia.
Gdy PiS przegra – wdepniemy w nieprzygotowaną PO. To się rzuca w oczy i do tego nie można dopuścić. To partia bez klarownego planu, wizji Polski po PiS – dodaje Andrzej Olechowski, jeden z twórców Platformy Obywatelskiej.
Brak wizji, brak pomysłu, brak konkretnych propozycji, w końcu chyba także, a może przede wszystkim, brak chęci do działania, nie pozostaje niezauważony przez wyborców. Nic więc dziwnego, że ankietowani przez sondażownie Polacy wskazują, że opozycja nie jest gotowa do przejęcia władzy.
Czy inaczej jest w samorządach?
Niestety, w relacjach rządzący – opozycja, jest dokładnie tak samo, jak w ogólnopolskiej polityce. Dosłownie „kopiuj – wklej”. I to bez znaczenia, która strona sporu politycznego rządzi, a jaka jest w opozycji.
I w samorządach, po stronie przeciwnej, do zarządców miast czy gmin, słyszymy tylko biadolenie o złej władzy, złych decyzjach, zadłużaniu miast czy gmin, nietrafionych inwestycjach, marnotrawieniu pieniędzy, pomruki o nieliczeniu się z mniejszością w radzie, a mimo to bezwiednie i bez jakiegokolwiek prawdziwego oporu oddawane jest pole włodarzowi i jego dworowi.
Dzieje się tak dlatego, że po pierwsze – ponownie brak jest pomysłu na działanie. Radni nie mają wizji, koncepcji jak działać, co zrobić, by było lepiej, albo chociażby inaczej. Działają od sesji do sesji, odnosząc się do propozycji składanych przez „urząd”, tylko z rzadka wnosząc coś od siebie.
Pod „płaszczykiem” znania się na wszystkim, działalność opozycyjnych radnych ogranicza się często jedynie do kwiecistych, czasem zdecydowanie przydługich wypowiedzi oraz do głosowania „przeciw” (oczywiście w rytm narzekania) – trochę na zasadzie robienia na złość, bo nie zawsze ma to logiczne uzasadnienie, a „tupać” z bezsilności nie zawsze wypada. Prawda jest też taka, że większa część radnych nie wie też do końca, jakie ma uprawnienia, jakie możliwości i kompetencje. Mało komu w ogóle chce się zainteresować dogłębnie tematem, zadać pytania, złożyć interpelację, nie wspominając już o konkretnej propozycji wyrażonej w projekcie uchwały.
Aktywność radnych (nie tylko opozycyjnych) zaczyna ograniczać się do nazywania rond, ulic, organizowania ruchu drogowego w mieście, niedziałającego oświetlenia, czy niewyschniętej kałuży przed przystankiem. Radny, zamiast reprezentować swoich mieszkańców, staje się niejako „cieciem” (nie obrażając tego zawodu) pilnującym, aby psy i koty załatwiały się tam, gdzie trzeba. Oczywiście potem jest festiwal pieśni samochwalnych w mediach społecznościowych i licytowanie się na liczbę zdobytych lajków.
Po drugie – jest to wygodne. Doprowadzone do perfekcji marudzenie nic nie kosztuje i nie prowadzi do brania odpowiedzialności. Bo łatwo jest przecież głosować przeciw podwyżce dla mieszkańców, gdy za niezbilansowanie się systemu nie ponosi się żadnej odpowiedzialności. Ba, można nawet zaproponować kosmiczną obniżkę, bo czemu nie. Będzie się tłumaczył ten, który zawalił.
I stało się tak, że włodarze samorządów przyzwyczaili się do radnych „bezradnych”. Ale gdy wreszcie znajdzie się jakiś, który zadaje pytania, docieka, ma propozycje, to pojawia się foch, niezrozumienie, tępienie, dyscyplinowanie i szereg innych zjawisk mających nietypowego radnego szybko doprowadzić do „doskonałej” przeciętności i bezradności.
14 Komentarze
Dziś znowu widziano w Ełku Hołownię. Biegł po ul targowej. Podobno szuka przechrzty.
Nie dziwię się ucieczce spod skrzydeł szefa klubu DW. Gościa, który uważa się za fachowca w każdej dziedzinie a tak naprawdę jest Kononowiczem naszej rady.
Do czego to wszystko doprowadzi?
Rzeczywiście jakaś racja w tym jest, a co ja mam zrobić, jak prezydentowi w oczy coś powiem to on i tak tym się nie przejmuje, a reszta radnych zasłania się, że myśli podobnie ale „trochę ” inaczej. To nie takie proste jak tu wypisują sobie niektórzy. Każdy może startować na radnego, ale nie chce się, woli sobie pogadać czy popisać. Fakt , że zatrudnieni w zależności radni, jak niektórzy z nas, po prostu mają strach, a każdy ma jakiś kredyt, rodzinę na utrzymaniu. Taka proza życia.
Wspaniały artykuł, tylko dlaczego nikt z radnych nie komentuje?
Wiadomo po co tam poszli, a teraz boją się odezwać. Trzeba zastanowić się kogo wybieramy, a na pewno będzie lepiej.
W takim razie niech nie startują skoro nie mogą w pełni wykonywać swojej roli, albo ludzie niech nie głosują na takie osoby.
Ilu jest tak naprawdę niezależnych radnych? Zatrudnieni są albo w szkołach, urzędzie, spółkach miejskich, itp. Czyli nad nimi zawsze jest prezydent. Taka świadomość paraliżuje do odważnych działań – nie medialnych i populistycznych, z których na końcu i tak nie nie wynikło.
No tak- marudzenie nic nie kosztuje? A dieta radnego to co? Nie masz nic do powiedzenia to czego się pchasz? W mieście bałagan, śmieci walają się, wziąłby jeden z drugim i posprzątał zamiast siedzieć i marudzić. Wiedziałby za co dietę dostaje przynajmniej
Bardzo dobry opis aktualnej rzeczywistości naszych opzycjonistów, jeśli w ogole ich tak nazywać. Jeszcze o ile tam w Warszawie wśród tylu takich przypadków jakoś się to rozmywa, o tyle u nas w Ełku już to widać wyraźnie. Dlaczego tak jest? Pewnie chciałby któryś z radnych może i coś „rewolucyjnego” zrobić czy powiedzieć, ale obawia, się że go zhejtują, obsmarują, a to małe miasto, a kto go nastepnym razem wybierze? Przyjęli postawę rosyjskiego przysłowia ” tisze jedziesz – dalsze budiesz”, po co podskakiwać, ot poburczeć od czasu do czasu można. Tyle wg nich wystarczy dla zaspokojenia swoich aspiracji i udawania, że a tak działa się i znamy się na wszystkim… czyli na niczym. No i to prezydentowi pasuje, poburczą, ale i tak nic konkretnego nie uzyskają bo im nawet na tym tak naprawdę nie zależy. Żal.
Comments are closed.