Wspólnota dobra. Nie będzie kabaretu, będzie chór

reklama

Rok 2028. Hala widowiskowa w dawnym Techno-Parku w Ełku pęka w szwach. Trwa w niej konwencja wyborcza rządzącego miastem ugrupowania Wspólnota Dobra. Główne pytanie wieczoru brzmi: Kto zostanie następcą Pierwszego?

Pierwszym jest rządzący miastem od 2006 roku prezydent popierany przez Wspólnotę Dobra. Cieszy się on niesłabnącym poparciem społecznym i wygrałby nadchodzące wybory bez żadnego problemu, gdyby nie uchwalona 10 lat temu ordynacja, która nie pozwala mu na kolejny start.

Sprawa odbiła się głośnym echem w mediach ogólnopolskich, gdyż powstała wokół Pierwszego grupa wsparcia zorganizowała przed gmachem Sejmu RP protesty przeciw prawu, które nie pozwala wygrać kolejny raz ich ulubieńcowi. Grupa ta była dobrze zorganizowana, składała się z podporządkowanym Pierwszemu na płaszczyźnie zawodowej ludzi. Nie brakowało w niej cynicznych karierowiczów, którzy przytuliliby każdego, kto obiecuje stołki i konfitury. Grupa, która składała się też z autentycznych fanów i fanatyków Pierwszego. To oni głównie już od 2018 roku na forach internetowych wojowali hasłem: „Lepszego Prezydenta nie będziecie mieli”. Nie bardzo wiadomo, co ten slogan miał oznaczać. Czy była to diagnoza sytuacji, proroctwo czy też groźba skierowana do rywali i przeciwników politycznych Pierwszego, a nawet do tych wahających się, którzy nie popierali w ciemno wszystkiego, co robił i czego nie robił?

Grupa krytyków z roku na rok była zresztą coraz mniejsza. Mechanizmy propagandowo — pijarowe powstałe wokół włodarza działały jak dobrze naoliwiony mechanizm, a malkontenci spychani byli do nisz internetowych. Młyny wojny informacyjnej w służbie Pierwszemu młóciły sprawnie i skutecznie. Tradycyjne media lokalne już od dawna pozostawały pod jakimś dziwnym urokiem prezydenta, zewnętrznemu obserwatorowi zdawało się, że to wpływ czarów i magii, chociaż złośliwcy widzieli w tym raczej ukrytą rękę rynku i hojnego finansowania z publicznych pieniędzy mediów pokornych władzy.

Te tytuły, które nie chciały składać wiernopoddańczych hołdów i ośmielały się, chociażby na małą krytykę (artykuły o tym, że psy srają na trawnikach, a straż miejska nie reaguje) nękane były kosztownymi i ciągnącymi się w nieskończoność procesami sądowymi, znikali też z nich reklamodawcy, stawiani często w sytuacji bez wyjścia. Syndromy niezależności zachowywał jeszcze Internet i krytyczni wobec Pierwszego blogerzy, chociaż nawet oni doświadczali dziwnych ataków hakerskich na swoje domeny i często nie mieli dość wsparcia finansowo-technicznego, żeby kontynuować swoją działalność.

Protesty pod  Sejmem, pod hasłem obrony demokracji, i umożliwienia Pierwszemu możliwości kolejnego startu w wyborach spaliły jednak na panewce. Władza centralna była na tyle konsekwentna w swoich działaniach, że nie pozwoliła na precedens, który otworzyłby Puszkę Pandory w postaci roszczeń kolejnych włodarzy lokalnych do obejścia i zawieszenia obowiązującej ordynacji. W tej sytuacji głodującym pod gmachem na Wiejskiej fanom Pierwszego nie pozostawało nic innego, jak spakowanie walizek i powrót do domów, gdzie czekała ich konwencja wyborcza. To właśnie na niej włodarz miał ogłosić, kto zostanie jego następcą. Sprawa była niebagatelna, gdyż namaszczona osoba wyborcze zwycięstwo miała właściwie w kieszeni, a stołek prezydenta miasta nęcił niejednego. Warto w tym miejscu wspomnieć o mechanizmach awansu społecznego, jakie tu powstały. Zewnętrznemu obserwatorowi przypominały one fragment z książki „Podróże Guliwera” Jonathana Swifta. Zacytujemy w tym miejscu ten obszerny wycinek, gdyż ma on znaczenie dla zrozumienia opisywanej sytuacji:

„Jednego dnia cesarz chciał dla rozrywki mojej dać widowisko, w czym naród ten
wszystkie, które mi się widzieć zdarzyło, tak zręcznością, jak i wspaniałością przechodzi.
Nic jednak tak mnie nie ubawiło, jak taniec na linie, który odbywał się na cienkiej nici
białej, rozciągniętej na dwie stopy i dwanaście cali ponad ziemią. Czytelnik wybaczy
mi, że zabawę tę cokolwiek obszerniej opiszę. Ćwiczą się w tej zabawie osoby ubiegające
się o najwyższe urzędy i o łaskę monarchy, dlatego też od dzieciństwa wprawiają się
w tę zabawę, choć nie zawsze mogą się poszczycić szlachetnym urodzeniem lub wielką
edukacją. Gdy jaki wielki urząd bądź przez śmierć, bądź przez popadnięcie w niełaskę
(co się często zdarza) wakuje, pięciu lub sześciu kandydatów podaje cesarzowi memoriały,
ażeby mieli pozwolenie bawienia Jego Cesarskiej Mości i dworu skakaniem po linie.
Kto skacze najwyżej bez upadnięcia, ten otrzymuje urząd. Zdarza się często, że wielkim
dostojnikom i ministrom każą na sznurze tańczyć dla pokazania swej zdatności i doświadczenia
cesarza, że nie stracili swego talentu”.

Coś podobnego działo się  z ludźmi wokół Pierwszego. Sztuki, jakimi musieli popisywać się jego zaufani, zmieniały się na przestrzeni lat. Początkowo było to dobrze pojęte przygotowanie merytoryczne, zwłaszcza w pisaniu unijnych projektów. Dzięki takiemu kryterium wokół prezydenta powstał sprawny i skuteczny zespół zdolny przebić się przez niejedne biurokratyczne absurdy, zapukać do drzwi, za którymi czaił się decydent i pozyskać środki na drogi, chodniki, fontanny i plaże. Stan ten nie trwał jednak długo, gdyż unijne środki rychło się skończyły, powstać więc musiał trochę inny mechanizm wyłaniania lokalnych elit.

Miasto i Pierwszy („Miasto to ja” chciałoby się napisać parafrazując Ludwika XIV) w ramach hasła promocji poprzez imprezy i wydarzenia o charakterze sportowym poczęli organizować coraz wykwintniejsze „eventy”.  Imprezy dla prawdziwych twardzieli, zahartowanych fizycznie i psychicznie, umiejących pokonać wszelkie przeszkody. To właśnie spośród jego uczestników zaczęły wyłaniać się kolejne elity władzy. Później nastąpiło lekkie przesunięcie, gdyż specjalistów od biegu w błocie zastąpili mistrzowie wspinaczki wysokogórskiej.

Naczelna zasada był jednak taka sama — jeśli jesteś fit i popierasz Pierwszego, to znaczy, że jesteś godzien objąć stanowisko. Wprawdzie złośliwcy twierdzili, że te osoby nie bardzo mają czas na nic innego poza dbaniem o swoją kondycję fizyczną, ale na takie szczegóły niewielu zwracało uwagę. Właśnie jeden z mistrzów wspinaczki wysokogórskiej, zwany przez otoczenie Drugim był podczas konwencji faworytem do przejęcia schedy w mieście. Miejsce do konwencji przedwyborczej też nie zostało wybrane przypadkowo. Ełcki Techno Park okazał się przedsięwzięciem przynoszącym straty, ale kuźnie pijarowe każdą porażkę Pierwszego („On się nie myli” – mawiali najwierniejsi) potrafiły zamienić w złoto i sukces.

Lokalna opinia publiczna została po prostu postawiona przed faktem dokonanym i poinformowana: „Od dzisiaj Techno-Parku nie ma. Powstanie w nim Hala Sportowo-Widowiskowa, gdzie odbywać się będą zawody we wspinaczce wysokogórskiej, słynne na całą Polską, a nawet Unię Europejską, dzięki którym wypromujemy jeszcze lepiej nasze miasto”. Wprawdzie malkontentom przypominało to słowa Stanisława Anioła z serialu Alternatywy 4 („Nie będzie kabaretu, będzie chór”), ale jak już wspominaliśmy, nikt się nimi zbytnio nie przejmował. Struktura społeczna Ełku na przestrzeni lat zmieniła się znacznie.

Młodzi i energiczni ludzie, którzy nie umieli odnaleźć się w realiach promujących konformizm i podległość, uciekali z miasta już nawet nie do Warszawy czy za granicę kraju, ale do pobliskich Suwałk, Białegostoku, czy nawet przychylniejszego im Grajewa. W Ełku brakowało dużego przemysłu i silnych firm, dobrze za to miała się branża deweloperska. Wspomnieniem były też czasy, kiedy Ełk zasilali energiczni i zbliżeni do osiadłych językowo i etnicznie Ukraińcy. Oni też wybierali inne miasta Podlasia i Mazur, gdzie były większe możliwości i lepsze zarobki. Dziurę na rynku pracy ktoś musiał załatać, dobrze się miały agencje HR, które sprowadzały sezonowych pracowników z Nepalu, Pakistanu i Sri-Lanki, ci zaś wspinali się na rusztowania i krajali mięso. Powodowało to coraz większe napięcia pomiędzy ludnością miejscową i napływową.

Wszyscy pamiętali wydarzenia z nocy sylwestrowej 2017, kiedy od ciosów nożem obywatela Tunezji zginał 21-letni chłopak, co spowodowało zamieszki na ulicach miasta, które na dwa tygodnie stało się oblężonym bastionem pod specjalnym nadzorem sił policyjnych. W roku 2028 ekscesy i konflikty narodowościowe nie przybierały tak drastycznej formy, zdarzały się jednak przykre incydenty, a pesymiści twierdzili, że znów może dojść do tragedii i żyjemy na tykającej bombie.
Ełk stał się miastem emerytów i rencistów.

To w tej grupie Pierwszy od zawsze miał niesłabnące poparcie, ujmując ją swoją młodością, wdziękiem, przedsiębiorczością i energią. Nie bez znaczenia było również bardziej lub mniej formalne poparcie ze strony Kościoła. W takiej to atmosferze w Centrum Wspinaczkowym (Dawnym Techno-Parku) przy ulicy Podmiejskiej odbywała się konwencja wyborcza, na której, jak twierdzili wtajemniczeni, następcą zostanie ogłoszony Drugi, czyli specjalista wspinaczki wysokogórskiej, od 9 lat Naczelnik Wydziału Promocji i Zatrudnienia w ełckim ratuszu, niegdyś znany piłkarz miejscowego Mazura. Konwencja odbywała się w iście amerykańskim stylu — była głośna muzyka, banery („ Dziękujemy” oraz „Mój Prezydent — Lubię to!) i confetti. Warto dodać, iż wspomnieniem były już czasy, gdy Pierwszy nazywany  był swojsko i kumpelsko „ Mały” i tak zachwalali go zwolennicy podczas wyborów jeszcze w 2018. Teraz dla ogółu był Tomaszem, który z wielką werwą i energią wbiegł na estradę, żeby zdumionemu tłumowi po krótkiej przemowie oświadczyć, że jego Następcą zostanie …

Tekst political-fiction, ma charakter satyryczny.

@Adam Sobolewski a.sobolewski@miasto-gazeta.pl